środa, 25 lutego 2015

Rozdział II

  
Przebudziłam się gwałtownie. Nie wyspałam się. No, bo jak śpiąc przy stole w barze 24h można się wyspać? Dobrze, że nie było nikogo tylko barmanka, która zresztą wyglądała na miłą.
   Poczułam coś zimnego na policzku. Otworzyłam oczy i szybko podniosłam głowę. Do policzka miałam przyłożony lód.
-Pomyślałam, że mogą cię boleć te wszystkie zadrapania i miałam nadzieję, że opuchlizna zejdzie- odezwał się jakiś głos. Nade mną stała barmanka.
-Dziękuję- odpowiedziałam zdziwiona.
-Stwierdziłam, że będzie ci się chciało pić, a do siódmej kawa jest za darmo- podała mi kawę.
-A, która jest godzina?- zapytałam biorąc kubek z kawą.
-Za dwie siódma- uśmiechnęła się chytrze. Zauważyłam, że za barem wisi tablica z podawanymi tu posiłkami.
-Czy mogę prosić o naleśniki?- zapytałam.
-Jasne, zaraz podam- poszła do kuchni (tak myślę, że to kuchnia).
   Wróciła po piętnastu minutach (ja w tym czasie zdążyłam skorzystać z łazienki) z kilkoma naleśnikami, które były polane syropem klonowym. Dałam jej odliczone wcześniej pieniądze i zaczęłam jeść. Do baru zaczęli przychodzić pierwsi klienci. Baristka włączyła poranne wiadomości. Zerknęłam na telewizor biorąc ostatni kęs. I zobaczyłam to, czego najbardziej się obawiałam.
-… poszukiwania zaginionej dziesięć lat temu Amber Clever. Trójka osób zarzeka się, że przebywała u nich. Niestety portret pamięciowy nie został jeszcze stworzony- mówił dziennikarz. Opisał mój ubiór i powiedział, że jak najszybciej zdobędą zarys mojej postaci.
   Wstałam szybko od stołu. Wyminęłam inne stoliki. Skinieniem głowy pożegnałam barmankę i wyszłam z baru jak najszybciej się dało. Nie wiedziałam za bardzo gdzie się kierować. Byłam pewna, że tata opowiadał mi kiedyś, że jak będę duża to będę jeździła na wakacje do obozu herosów. Ale niestety nie miałam bladego pojęcia gdzie to miejsce się znajduje, dlatego, stwierdzając, że do długa droga, poszłam do supermarketu, aby tam kupić prowiant… i plecak.
   Po zakupach udałam się do parku i rozglądnęłam się, licząc na szczęście. Usiadłam na ławce i zaczęłam przetrząsać plecak w poszukiwaniu mapy Nowego Jorku. Leżała na samym dnie.  Otworzyłam i zaczęłam ją uważnie studiować. Zastanawiałam się gdzie może znajdować się Obóz Herosów. Słońce zaczęło się wznosić coraz wyżej i grzało mnie w plecy. Zaczęłam żałować, że nie kupiłam sobie czapki i zegarka.
   Nie zbyt wiedziałam,  co ze sobą zrobić. Znowu zaczęłam grzebać w plecaku.  Tym razem w wyciągnęłam wodę.  Napiłam się łyk.  Zauważyłam, że do butelki jest przyczepiona karteczka.  Odkleiłam ją. Było na niej napisane moje imię i nazwisko.  Czy to normalne?
   Wzruszyłam ramionami i otworzyłam kartkę.

Camp Half-Blood,
 Half-Blood Hill,
 Farm Road 3.141
 Long Island,  New York

   Wyplułam wodę, którą miałam w ustach. Skąd ktoś widział, że tego potrzebuję w aktualnej chwili? Odwróciłam karteczkę na drugą stronę. Był tam dopisek. 

Dotrzyj tam przed zachodem słońca.  W innym wypadku możesz mieć problemy z wejściem. Dasz sobie radę. 

   Co to ma znaczyć?! Chyba mam zwidy przez spanie w barze. Nagle zatrzymała się przede mną taksówka. Z przodu siedziały trzy staruszki,  których po wyglądzie nie oceniłabym jako miłych.
-Coś się stało?- zapytałam. 
-Dostałyśmy polecenie, żeby dowieźć cię do Obozu.  Wsiadaj- jedna z trzech babć wskazała tylne siedzenia. Wsiadłam bez słowa. 
   Zauważyłam, że staruchy mają tylko jedno oko i jeden ząb... Na trzy. Zdałam sobie sprawę, że to są Graje. Szkoda tylko, że nie widziałam niedogodności wcześniej. Może udało by mi się wymigać od tej niebezpiecznej przejażdżki. 
   Postanowiłam nie myśleć i nie patrzeć na drogę,  bo przyprawia mnie to o ból głowy. Zresztą w zakamarku głowy pojawiła się nadzieja, że jeszcze dziś będę uznana. Może poznam swoich braci i siostry. Ciekawe czy tata nie kłamał i moją mamą naprawdę jest Atena? Poczułam podniecenie na samą myśl o tym. Może tam mi pomogą i odzyskam pamięć?
-Nie! Nie dotykaj tego ślepoto!- zawołała jedna z trzech Graj. Coś za gruchotało w starym samochodzie. Stanął.
-Nie uruchomię go!  To wszystko przez ciebie! - ta, która kierowała wskazała oskarżycielsko na środkową.
-Dalej musisz iść sama- zwróciła się do mnie trzecia patrząc na mnie pustymi oczodołami. - W tamtą stronę- wskazała na pustą przestrzeń przede mną.
-Dobrze- odpowiedziałam cicho i ruszyłam w stronę wskazaną przez staruchę.

   Szłam drogą wskazaną przez graje. Wiatr szeleścił lekko. Moje serce biło coraz szybciej, podekscytowane. Jeszcze tylko jakiś czas. Już za niedługo będę miała nowy dom. Wiatr ustał.
   Moje kroki były lekkie, przez co zrobiło się cicho. Zbyt cicho jak na mój gust. Zatrzymałam się. Nagle ziemia zaczęła wibrować. Moje ciało przeszedł dreszcz. Zza horyzontu wyłonił się ogromny byk. Wiedziałam już, co to jest. Ojciec Minotaura. Byk kreteński. To na niego Posejdon zesłał szaleństwo. Nie miałam do obrony nic prócz scyzoryka. Wyjęłam go i umknęłam w bok biegnącemu wprost na mnie stworowi. Zaczęłam biec przed siebie. W mojej głowie uformowała się myśl, że muszę uciekać do obozu, bo w innym wypadku będę musiała bronić się scyzorykiem, a to mi się naprawdę nie podobało. Biegłam ile sił w nogach. W głowie miałam myśl, że zaraz będę musiała skręcić w górę, tylko tak dostanę się do obozu. Nagle potknęłam się. Upadłam na kolana. Zaczynają mnie piec, wiem, że mam z nich zdartą całą skórę. Odwróciłam głowę. Byk już mnie doganiał. Podniosłam się. Nie ma sensu uciekać, ma cztery nogi, więc szybko by do mnie dobiegł. Otworzyłam scyzoryk, przez chwilę miałam nadzieję, że zamieni się jakieś lepsze coś, ale nadzieja jest matką głupich. Chyba będę pierwszą w historii heroską, która walczyła za pomocą scyzoryka.
-Daj spokój Amber. To tylko mały byczek, szybko go pokonasz- powiedziałam sama do siebie i przeklinając swoją głupotę rzuciłam się na zwierzę.
   Zaskoczony stwór nie zdążył zaatakować, więc wskoczyłam na niego. Dźgnęłam go scyzorykiem w jedno oko, potem w drugie. Byk przyspieszył, zaczął zarzucać na boki usilnie próbując mnie zrzucić na ziemię. Nagle zahamował. Z wyczuciem zaczął wbiegać pod górę, tam gdzie znajdował się Obóz Herosów. Czyżby po prostu chciał mnie podwieźć? Mocno się go złapałam. Gałęzie drzew raniły moją twarz i ręce. A może dostarczyć mnie tam martwą? Postanowiłam zaatakować. Wbiłam scyzoryk w grzbiet potwora. Potem jeszcze raz i następny. Zwierzę się nie podawało. W końcu udało mu się mnie zrzucić. Upadłam na plecy. Poczułam ogromny ból. Moje wcześniejsze siniaki się jeszcze nie zagoiły, a teraz jeszcze to. Zamglonym wzrokiem dostrzegłam bramę, a nad nią napis Camp Half-Blood dotarłam. Jeszcze tylko kilka kroków i będę bezpieczna. Chciałam się podnieść, ale nagle moje żebra zaczęły palić. Czułam ból w całym ciele. Mózg zaczął prosić o odpoczynek, (co oczywiście oznacza śmierć- dop. aut.). Podniosłam się powoli. Łzy zaczęły spływać po moich policzkach. W głowie pojawił się jakiś głos. „Nie poddawaj się leszczu!” Zacisnęłam ręce na rączce scyzoryka. Byk utorował sobie drogę i biegł na mnie po raz kolejny. Zanim zdążyłam zaatakować byk wepchnął mnie na drzewo za moimi plecami. Z moich ust wydobywa się przeraźliwy krzyk.
   Siłą woli zmuszam się do ponownego zaatakowania bestii. Jednak, kiedy biegnę w jego stronę łapię poślizg i upadam na plecy. Rozkojarzony byk stanął nade mną. Pojmuję, że to moja jedyna i niepowtarzalna szansa. Wysuwam się spod byka. Całe moje ciało znajduje się pod podgardlem zwierzęcia. W takich chwilach dziękuję, że jestem niezbyt wielka. Z obrzydzeniem nacinam podgardle byka i szybko przesuwam się na bok. Byk pada, ale wiem, że nie wykończyłam go do końca. Zauważam, że moja broń jest złamana. Jak ja mam go dobić. Do głowy wpada mi pomysł. Całym ciałem łamię róg potwora. Wiem, że cierpi. Zabijam go jego własną bronią. Umiera, a ja padam wykończona, cała w krwi swojej i byka na ziemię. Po chwili na de mną pojawia się twarz chłopaka. Bierze mnie na ręce, są lodowate.
-Boli- szepcę otumaniona bólem palącym ciało.
-Zaraz będzie dobrze- mówi mi do ucha. Zamykam oczy w przekonaniu, że jestem bezpieczna. Nie czuję już nic.

***
Witajcie herosi i śmiertelnicy!
Jak podoba się kolejny już drugi rozdział?
Czekam na wsze opinie :).
Gabrysia M.
 PS: Obok moja gimpowska twórczość. Powiedzcie jak się podoba? :D.

sobota, 14 lutego 2015

Rozdział I


   Przebudziłam się. Jęk wydobył się z moich ust. Wszystko mnie bolało. Czułam się tak jak bym wypadła z karuzeli i spadła na twardą ziemię. Otworzyłam oczy. Nad sobą widziałam niczym niezmącony błękit nieba. Westchnęłam z zadowoleniem. Przestałam odczuwać ból.
-Hej! Nic ci nie jest?- nade mną pojawił się jakiś chłopak. Wyciągnął do mnie rękę. Niepewnie mu ją podałam, a on pociągnął mnie do góry. Wszystkie mięśnie znowu zaczęły palić. Wydałam z siebie zduszony jęk.- Spadłaś z nieba?- zapytał chłopak.
-Czy to twój tani sposób na podryw?- zapytałam patrząc mu w oczy.
-Nie. Po prostu dwie minuty temu cię tu nie było. Pojawiłaś się z nikąd, więc pomyślałem, że może jesteś z nieba- zarumienił się zażenowany.- Mam na imię Lucas. A ty?- szybko zmienił temat. Poczułam, że teraz to ja się czerwienię.- Jakieś wstydliwe?- zapytał. W milczeniu pokiwałam głową.
-Mam na imię Ambrozja- westchnęłam.- Ale proszę mów mi Amber.
-Oczywiście. Nie ma sprawy. Chodź ze mną- powiedział nagle.
-Gdzie?- zdziwiłam się.
-Do mnie. Masz lekko nadpalone ubranie, więc moja siostra może da ci coś do ubrania- oznajmił mi.
-Och. Dobrze- mimo wszystko poczułam się niezręcznie. Znam tego chłopaka od pięciu minut, a co jeśli będzie chciał mi coś zrobić? Jestem tak obolała, że nie będę w stanie walczyć.
-Gdzie byłaś zanim się tu pojawiłaś?- zapytał. Podejrzewam, że to pytanie nurtowało go od kiedy mnie tylko zobaczył.
-No cóż...- stanęłam jak zamurowana.- N-nie pamiętam- oczy zaszły mi łzami.
-Jaka jest ostatnia rzecz, którą pamiętasz?- zapytał łapiąc mnie za ramiona.
-Moje piąte urodziny. Dziesięć lat temu- rozpłakałam się na dobre. Przytulił mnie do siebie. Pomimo, że praktycznie go nie znałam poczułam się bezpiecznie.
-Chodźmy- zaprowadził mnie do swojego domu. Podczas drogi dowiedziałam się o nim kilku rzeczy. Między innymi to, że wracał ze sklepu przez park i zatrzymał się żeby przywitać się z kolegą i wtedy zauważył mnie.
-Nie boisz się, że jestem morderczynią?- zapytałam uśmiechając się.
-Wydaje mi się, że umiałbym sobie z tobą poradzić- szepnął.
-Jak to?- zdziwiłam się. To znaczy, że on też jest herosem?
-Mój ojciec był wojskowym- mimo wszystko zabrzmiało mi to jak wymówka. Lucas otworzył drzwi i zaprosił mnie do mieszkania.
-Synku? Kiedy prosiłam o kilka rzeczy ze sklepu, nie chodziło mi o dziewczynę z nadpalonym ubraniem- obok drzwi stanęła mama Lucasa.
-Mamo, to jest Amber. Leżała w parku, miała chyba wypadek, bo nic nie pamięta, jest cała poobijana- wyjaśnił Lucas stawiając siatkę z zakupami na stole w kuchni.
-Hmmmm… A co ostatniego pamiętasz?- zapytała zwracając się do mnie.
-Swoje piąte urodziny. Dziesięć lat temu- ubiegł mnie Lucas. Byłam mu wdzięczna. Jego mama miała tak przenikliwy głos, że czułam się tak jak by robiła mi rentgen wspomnień i myśli.
-Równe dziesięć?- zapytała. W milczeniu pokiwałam głową. Zauważyłam, że mama Lucasa zezuje na gazetę, którą wyjęła nowoprzybyła siostra mojego wybawcy. Zauważyłam nagłówek „To już dziesięć lat!”.
-Cz-czy mogę zobaczyć?- wyciągnęłam rękę. Siostra Lucasa podała mi ją. Otworzyłam gazetę na stronie z krótką notką. Zaczęłam czytać w milczeniu. Nikt się nie odzywał. Cała trójka przypatrywała mi się w milczeniu.

„To już dziesięć lat!”
    Minęło dziesięć lat od tragicznego wypadku Nicolasa Clever, niesamowitego dziennikarza naszej gazety, oraz zaginięcia jego wówczas pięcioletniej córki Amber Clever, która obchodziłaby dziś 15 urodziny.
   Przypominamy, że sprawca wypadku twierdził, że w samochodzie była mała dziewczynka, widział też jak wychodzi, niestety stracił przytomność i nikt nie wiedział gdzie udała się Amber.
   Szukano jej przez długi czas, lecz wydawało się, że dziewczynka rozpłynęła się. Po pewnym czasie zaprzestano poszukiwań. Ogłoszono, że zaginiona nie miała możliwości przeżyć tak długiego okresu samotnie. Sporo osób jednak nadal poszukiwało chociażby jej ciała, aby móc odprawić jej pogrzeb, chciano żeby jej ciało mogło w końcu odpoczywać spokojnie. Teraz niestety jest już teoretycznie niemożliwe rozpoznanie zwłok dziewczyny.
Carol de Carlo

   Do oczu napłynęły mi łzy. Gazeta z szelestem spadła na podłogę. Zatkałam usta rękoma z buzi wydał się zduszony szloch, wstrząsnął moim ciałem.
-To ty?- zapytała mama Lucasa. Pokiwałam tylko głową. Nie byłam w stanie nic powiedzieć.- Musimy poinformować policję! Muszą wiedzieć, że żyjesz, że jesteś bezpieczna!- wykrzyknęła.
-Nie! Proszę nie!- wykrzyknęłam od razu.- Oni zaczną zadawać mi pytania, a ja nie pamiętam, co się ze mną działo przez te dziesięć lat! Ja, ja bardzo proszę, ja nie jestem w stanie się im pokazać!- po policzkach płynęły mi łzy. Wstałam z krzesła. I stanęłam twarzą w twarz z mamą Lucasa.- Bardzo panią proszę-szepnęłam.
-Dobrze dziecko. Nie przejmuj się. Rozumiem, że jesteś teraz rozkojarzona. Obiecuję, że po nich nie zadzwonię. Możesz u nas zostać przez jakiś czas. Powinnaś się odświeżyć i zmienić to spalone ubranie. Spencer da ci coś na przebranie- kobieta uśmiechnęła się do mnie ciepło.- Prawda skarbie?- zwróciła się do córki.
-Jasne. Zaraz znajdę coś dla ciebie. Chodź- Spencer złapała moją dłoń i pociągnęła za sobą. Poczułam piekący ból w dłoni, ale ni okazałam tego, bo nie chciałam wyjść na marudę.- Hmmm… Jest ciepło… Masz siniaki na nogach i rękach?- zapytała przeglądając szafę.
-Nie widać ich za bardzo- stwierdziłam przyglądając się sobie.
-No to dobrze. Hmmm proszę- rzuciła mi bluzkę i spodenki.- Zaprowadzę cię do łazienki.
-Dzięki. Mogłabyś mi powiedzieć, która jest godzina?- zapytałam stając obok drzwi, które prowadziły do łazienki.
-15.30. Za dwadzieścia minut będzie obiad- Spencer odwróciła się, a ja weszłam do łazienki.
    Szybko umyłam twarz, ręce i nogi… Po prostu sprawiłam, że nie były już osmolone. Przebrałam się w ubrania od Spencer. Założyłam swoje trampki. Zwinęłam swoje przypalone ciuchy. Wypadło z niego kilka monet oraz kilka dolarów. Zobaczyłam, że to złote drachmy. A dolarów wcale nie było mało. Gdybym musiała stąd odejść spokojnie bym przeżyła. Zacisnęłam usta. Schowałam pieniądze do kieszeni spodenek i wyszłam z łazienki.
   Rodzina Lucasa właśnie siadała do obiadu. Usiadłam obok Lucasa.
-Będziesz spała w salonie, na kanapie, bo niestety nie mamy nic innego do zaoferowania- poinformowała mnie pani domu.
-Dobrze. Jestem pani bardzo wdzięczna- uśmiechnęłam się.

   Kiedy słońce znikło za horyzontem Lucas przygotował mi posłanie w salonie. Podziękowałam mu, a potem zmęczona opadłam na poduszki. Szybko zapadłam w lekki sen.
-Ambrozjo! Obudź się! Obudź! Nie możesz tu dłużej zostać!- słyszałam wołanie. Kojący głos, który słyszałam jako mała dziewczynka. Mama.
   Obudziłam się. Spojrzałam na zegarek. Spałam zaledwie dwie godziny. Jaki jest sens tego co mi się przyśniło? Zasnęłam w ubraniu. Odruchowo przyłożyłam rękę do kieszeni. Pieniądze nadal tam były. Usłyszałam szmer za jednymi z drzwi. Podeszłam do nich cicho.
-Halo? Policja?- usłyszałam stłumiony przez drzwi głos matki Lucasa. Zatkałam sobie usta ręką. Obiecała! Mimo to nasłuchiwałam w milczeniu.- Chciałam zgłosić, że dziś do mojego domu trafiła zaginiona dziesięć lat temu Amber Clever. Tak jestem pewna. Dziewczyna jest bardzo podobna do pięciolatki na zdjęciu-głos za drzwiami ucichł. Zrozumiałam, że policjant tłumaczy jej coś.- Za piętnaście minut? Dobrze. Dziewczyna śpi- oj żebyś się nie zdziwiła. Usłyszałam, że połączenie zostało przerwane. Usłyszałam zbliżające się kroki. Położyłam się na kanapie udając, że śpię. Jedno oko zostawiłam niezauważalnie otwarte. Kobieta weszła do pomieszczenia. Zobaczyła czy na pewno śpię, a potem wyszła. Podniosłam się na łóżku. Nie dam rady uciec drzwiami. Zauważy mnie i zatrzyma aż do przyjazdu policji. Przygryzłam wargę. Zostało mi tylko okno. Mieszkanie było na parterze. Uda mi się. Szybko związałam włosy gumką. Bezszelestnie podeszłam do okna i otworzyłam je. Weszłam na parapet i przyjrzałam się odległości do ziemi. Nie więcej niż metr. Wyskoczyłam. Upadłam na obie nogi. Nawet nic nie zabolało. Oglądnęłam się ostatni raz na dom moich „wybawicieli”. I odbiegłam najszybciej jak się dało.

 ***

   Puk! Puk!
Kobieta podeszła do drzwi. Przed wejściem do mieszkania stało dwóch policjantów.
-Dobrze, że jesteście panowie. Dziewczyna śpi w pokoju gościnnym. Nie mogłam zadzwonić zanim zasnęła, ponieważ uciekłaby- poinformowała policjantów. Poprowadziła ich do drzwi pokoju gościnnego, otworzyła drzwi i zapaliła światło. Na kanapie nie było nikogo.
-I gdzie niby ona jest?- zapytał jeden z policjantów.
-Sprawdzałam niedawno czy tu jest. Musiała uciec przez okno- kobieta podeszła do otwartego na całą szerokość okna i wyjrzała przez nie.
-Nawet jeśli była cała poobijana mogła uciec całkiem daleko- odezwał się młodszy policjant.- Czy są tu jacyś inni domownicy?- zapytał.
-Tak. Syn i córka- zdziwiła się kobieta.
-Chcielibyśmy z nimi porozmawiać.
   Kobieta obudziła swoje dzieci. Wyjaśniła wszystko co zaszło i dodała, że policjanci chcą ich o coś zapytać.
   Policja całkiem długi czas przesłuchiwała Lucasa i Spencer. Rodzeństwo było zszokowane tym, że ich matka mimo obietnicy danej Amber zadzwoniła po policję, płosząc tym samym ich gościa. Jednak odpowiadali na wszystkie pytania. Funkcjonariusze policji poinformowali ich, że w razie potrzeby zostaną wezwani na komisariat.

***

A oto pierwszy rozdział. Czy się wam podoba?
Nie wiem, co i nim sądzić, bo to jest mój pierwszy blog o takiej tematyce.
Nie mogę się, więc doczekać waszych opinii.
Gabrysia M.

 Strój Amber od Spencer

niedziela, 1 lutego 2015

Prolog



Mała dziewczynka wyglądająca na nie więcej niż pięć lat usiłowała dogonić swojego tatę.
-Tatusiu! Zwolnij!- zawołała. Mężczyzna zatrzymał się i poczekał aż córka go dogoni. Następnie wziął ją na ręce.
-Chodź Amber. Dziś jest twój dzień- uśmiechnął się mężczyzna. Miał nie więcej niż dwadzieścia parę lat.
-Gdzie idziemy?- dziewczynka nazwana Amber zapytała zaciekawiona.
- Może oglądniemy jakiś fajny film w kinie?- uśmiechnął się jej tata.
-Tak!- dziewczynka klasnęła w dłonie.
-A później pójdziemy na lody- dodał.
-Super!- dziewczynka zaśmiała się.- A czy mama też przyjdzie?- zapytała po chwili wahania. Uśmiech mimowolnie zniknął z twarzy mężczyzny.
-Przykro mi skarbie, ale wiesz, że mama nie może przyjść- uśmiechnął się lecz nieco wymuszenie. W oczach Amber wezbrały się łzy.- Jak masz dziś na imię?- zapytał zmieniając temat. Usadził córkę na miejscu pasażera w foteliku z tyłu, a sam usiadł za kierownicą.
-Melody- zanuciła dziewczynka.
-A, więc jakie Melody lubi lody?- zapytał ojciec.
-Czy Melody będzie mogła wybrać dwie gałki?
-Nawet trzy- zaśmiał się mężczyzna.
   Film niesamowicie podobał się Anber. Jednak nadal było jej smutno, że mama nie mogła pojawić się na jej kolejnych urodzinach. Wiedziała, że jest boginią, ale musiała trzymać język za zębami. Zazdrościła innym koleżankom, które miały mamy. Dla niej to tata był całą rodziną.
   Wyszli z kina. Wsiedli do samochodu Amber zaczęła paplać o filmie. I wtedy coś w nich uderzyło.
   Amber powoli otworzyła jedno, potem drugie. Odpięła pas bezpieczeństwa i zaglądnęła na przednie siedzenie. Jej tata był cały umazany własną krwią, która wypływała z rany na głowie.
-Tatuniu!- Amber-Melody pociągnęła nosem.
-Ambrozjo idź do tamtego budynku- wychrypiał ostatkiem sił.- Idź. Kocham cię- pogłaskał swoją córkę po głowie.
-Ja ciebie też kocham papo- otarła łzy grzbietem dłoni i szybko wysiadła z samochodu.

Ruszyła do budynku wskazanego przez tatę.
 Musi być silna.
Tylko tak uda się jej przetrwać.

Witajcie!


Cześć wszystkim!
Nazywam się Gabrysia M. i to jest blog z kolejnym opowiadaniem mojego autorstwa.


A ja składam podziękowania: 
PaKi- za nagłówek i pomoc przy jednej z postaci i wybraniu aktorów,
którzy przedstawiają bohaterów.
Absailer- za pomoc przy innej postaci, za użyczenie pomysłu na zakładkę bohaterów,
oraz za ciągłe patrzenie przez ramię, kiedy usiłowałam pisać rozdział na polskim.
Pannie Zgredkowej- nie mogłabym zapomnieć, że pomagałaś mi kiedy pisałam zakładki.

Gabrysia M.
 PS: Postów ze stycznia nie wyświetlajcie, bo to zakładki :*.
PS2: Prolog stopień wyżej powinniście wiedzieć.