Przebudziłam się gwałtownie. Nie wyspałam się. No, bo jak śpiąc przy stole w barze 24h można się wyspać? Dobrze, że nie było nikogo tylko barmanka, która zresztą wyglądała na miłą.
Poczułam coś zimnego na policzku. Otworzyłam
oczy i szybko podniosłam głowę. Do policzka miałam przyłożony lód.
-Pomyślałam, że mogą cię boleć te wszystkie zadrapania i
miałam nadzieję, że opuchlizna zejdzie- odezwał się jakiś głos. Nade mną stała
barmanka.
-Dziękuję- odpowiedziałam zdziwiona.
-Stwierdziłam, że będzie ci się chciało pić, a do siódmej
kawa jest za darmo- podała mi kawę.
-A, która jest godzina?- zapytałam biorąc kubek z kawą.
-Za dwie siódma- uśmiechnęła się chytrze. Zauważyłam, że za
barem wisi tablica z podawanymi tu posiłkami.
-Czy mogę prosić o naleśniki?- zapytałam.
-Jasne, zaraz podam- poszła do kuchni (tak myślę, że to
kuchnia).
Wróciła po piętnastu minutach (ja w tym czasie
zdążyłam skorzystać z łazienki) z kilkoma naleśnikami, które były polane
syropem klonowym. Dałam jej odliczone wcześniej pieniądze i zaczęłam jeść. Do
baru zaczęli przychodzić pierwsi klienci. Baristka włączyła poranne wiadomości.
Zerknęłam na telewizor biorąc ostatni kęs. I zobaczyłam to, czego najbardziej
się obawiałam.
-… poszukiwania zaginionej dziesięć lat temu Amber Clever.
Trójka osób zarzeka się, że przebywała u nich. Niestety portret pamięciowy nie
został jeszcze stworzony- mówił dziennikarz. Opisał mój ubiór i powiedział, że
jak najszybciej zdobędą zarys mojej postaci.
Wstałam szybko od stołu. Wyminęłam inne
stoliki. Skinieniem głowy pożegnałam barmankę i wyszłam z baru jak najszybciej
się dało. Nie wiedziałam za bardzo gdzie się kierować. Byłam pewna, że tata
opowiadał mi kiedyś, że jak będę duża to będę jeździła na wakacje do obozu
herosów. Ale niestety nie miałam bladego pojęcia gdzie to miejsce się znajduje,
dlatego, stwierdzając, że do długa droga, poszłam do supermarketu, aby tam
kupić prowiant… i plecak.
Po zakupach udałam się do parku i rozglądnęłam
się, licząc na szczęście. Usiadłam na ławce i zaczęłam przetrząsać plecak w
poszukiwaniu mapy Nowego Jorku. Leżała na samym dnie. Otworzyłam i
zaczęłam ją uważnie studiować. Zastanawiałam się gdzie może znajdować się Obóz
Herosów. Słońce zaczęło się wznosić coraz wyżej i grzało mnie w plecy. Zaczęłam
żałować, że nie kupiłam sobie czapki i zegarka.
Nie zbyt wiedziałam, co ze sobą zrobić.
Znowu zaczęłam grzebać w plecaku. Tym razem w wyciągnęłam wodę.
Napiłam się łyk. Zauważyłam, że do butelki jest przyczepiona
karteczka. Odkleiłam ją. Było na niej napisane moje imię i nazwisko.
Czy to normalne?
Wzruszyłam ramionami i otworzyłam kartkę.
Camp Half-Blood,
Half-Blood Hill,
Farm
Road 3.141
Long
Island, New York
Wyplułam wodę, którą miałam w ustach. Skąd ktoś
widział, że tego potrzebuję w aktualnej chwili? Odwróciłam karteczkę na drugą
stronę. Był tam dopisek.
Dotrzyj tam przed zachodem słońca. W innym wypadku
możesz mieć problemy z wejściem. Dasz sobie radę.
Co to ma znaczyć?! Chyba mam zwidy przez spanie
w barze. Nagle zatrzymała się przede mną taksówka. Z przodu siedziały trzy
staruszki, których po wyglądzie nie oceniłabym jako miłych.
-Coś się stało?- zapytałam.
-Dostałyśmy polecenie, żeby dowieźć cię do Obozu.
Wsiadaj- jedna z trzech babć wskazała tylne siedzenia. Wsiadłam bez
słowa.
Zauważyłam, że staruchy mają tylko jedno
oko i jeden ząb... Na trzy. Zdałam sobie sprawę, że to są Graje. Szkoda tylko, że
nie widziałam niedogodności wcześniej. Może udało by mi się wymigać od tej
niebezpiecznej przejażdżki.
Postanowiłam nie myśleć i nie patrzeć na drogę,
bo przyprawia mnie to o ból głowy. Zresztą w zakamarku głowy pojawiła się
nadzieja, że jeszcze dziś będę uznana. Może poznam swoich braci i siostry. Ciekawe
czy tata nie kłamał i moją mamą naprawdę jest Atena? Poczułam podniecenie na samą
myśl o tym. Może tam mi pomogą i odzyskam pamięć?
-Nie! Nie dotykaj tego ślepoto!- zawołała jedna z trzech
Graj. Coś za gruchotało w starym samochodzie. Stanął.
-Nie uruchomię go! To wszystko przez ciebie! - ta,
która kierowała wskazała oskarżycielsko na środkową.
-Dalej musisz iść sama- zwróciła się do mnie trzecia patrząc
na mnie pustymi oczodołami. - W tamtą stronę- wskazała na pustą przestrzeń
przede mną.
-Dobrze- odpowiedziałam cicho i ruszyłam w stronę wskazaną
przez staruchę.
Szłam drogą
wskazaną przez graje. Wiatr szeleścił lekko. Moje serce biło coraz szybciej,
podekscytowane. Jeszcze tylko jakiś czas. Już za niedługo będę miała nowy dom.
Wiatr ustał.
Moje kroki były
lekkie, przez co zrobiło się cicho. Zbyt cicho jak na mój gust. Zatrzymałam
się. Nagle ziemia zaczęła wibrować. Moje ciało przeszedł dreszcz. Zza horyzontu
wyłonił się ogromny byk. Wiedziałam już, co to jest. Ojciec Minotaura. Byk
kreteński. To na niego Posejdon zesłał szaleństwo. Nie miałam do obrony nic
prócz scyzoryka. Wyjęłam go i umknęłam w bok biegnącemu wprost na mnie
stworowi. Zaczęłam biec przed siebie. W mojej głowie uformowała się myśl, że
muszę uciekać do obozu, bo w innym wypadku będę musiała bronić się scyzorykiem,
a to mi się naprawdę nie podobało. Biegłam ile sił w nogach. W głowie miałam
myśl, że zaraz będę musiała skręcić w górę, tylko tak dostanę się do obozu.
Nagle potknęłam się. Upadłam na kolana. Zaczynają mnie piec, wiem, że mam z
nich zdartą całą skórę. Odwróciłam głowę. Byk już mnie doganiał. Podniosłam
się. Nie ma sensu uciekać, ma cztery nogi, więc szybko by do mnie dobiegł.
Otworzyłam scyzoryk, przez chwilę miałam nadzieję, że zamieni się jakieś lepsze
coś, ale nadzieja jest matką głupich. Chyba będę pierwszą w historii heroską,
która walczyła za pomocą scyzoryka.
-Daj spokój Amber. To tylko mały byczek, szybko go pokonasz-
powiedziałam sama do siebie i przeklinając swoją głupotę rzuciłam się na
zwierzę.
Zaskoczony stwór
nie zdążył zaatakować, więc wskoczyłam na niego. Dźgnęłam go scyzorykiem w
jedno oko, potem w drugie. Byk przyspieszył, zaczął zarzucać na boki usilnie
próbując mnie zrzucić na ziemię. Nagle zahamował. Z wyczuciem zaczął wbiegać
pod górę, tam gdzie znajdował się Obóz Herosów. Czyżby po prostu chciał mnie podwieźć? Mocno się go złapałam.
Gałęzie drzew raniły moją twarz i ręce. A
może dostarczyć mnie tam martwą? Postanowiłam zaatakować. Wbiłam scyzoryk w
grzbiet potwora. Potem jeszcze raz i następny. Zwierzę się nie podawało. W
końcu udało mu się mnie zrzucić. Upadłam na plecy. Poczułam ogromny ból. Moje
wcześniejsze siniaki się jeszcze nie zagoiły, a teraz jeszcze to. Zamglonym
wzrokiem dostrzegłam bramę, a nad nią napis Camp
Half-Blood dotarłam. Jeszcze tylko kilka kroków i będę bezpieczna. Chciałam
się podnieść, ale nagle moje żebra zaczęły palić. Czułam ból w całym ciele.
Mózg zaczął prosić o odpoczynek, (co oczywiście oznacza śmierć- dop. aut.).
Podniosłam się powoli. Łzy zaczęły spływać po moich policzkach. W głowie
pojawił się jakiś głos. „Nie poddawaj się leszczu!” Zacisnęłam ręce na rączce scyzoryka.
Byk utorował sobie drogę i biegł na mnie po raz kolejny. Zanim zdążyłam
zaatakować byk wepchnął mnie na drzewo za moimi plecami. Z moich ust wydobywa
się przeraźliwy krzyk.
Siłą woli zmuszam
się do ponownego zaatakowania bestii. Jednak, kiedy biegnę w jego stronę łapię
poślizg i upadam na plecy. Rozkojarzony byk stanął nade mną. Pojmuję, że to
moja jedyna i niepowtarzalna szansa. Wysuwam się spod byka. Całe moje ciało
znajduje się pod podgardlem zwierzęcia. W takich chwilach dziękuję, że jestem
niezbyt wielka. Z obrzydzeniem nacinam podgardle byka i szybko przesuwam się na
bok. Byk pada, ale wiem, że nie wykończyłam go do końca. Zauważam, że moja broń
jest złamana. Jak ja mam go dobić. Do głowy wpada mi pomysł. Całym ciałem łamię
róg potwora. Wiem, że cierpi. Zabijam go jego własną bronią. Umiera, a ja padam
wykończona, cała w krwi swojej i byka na ziemię. Po chwili na de mną pojawia
się twarz chłopaka. Bierze mnie na ręce, są lodowate.
-Boli- szepcę otumaniona bólem palącym ciało.
-Zaraz będzie dobrze- mówi mi do ucha. Zamykam oczy w
przekonaniu, że jestem bezpieczna. Nie czuję już nic.
***
Witajcie herosi i śmiertelnicy!
Jak podoba się kolejny już drugi rozdział?
Czekam na wsze opinie :).