niedziela, 13 grudnia 2015

Rozdział XII



     Siedzi na podłodze ze skrzyżowanymi nogami i opiera głowę na rękach. Jej blond loki wciąż opadają jej na czoło, więc odgarnia je bez ustanku. Wygląda na około osiem lat. Nudzi się bardzo, ponieważ już tylko ona została w szkolnej świetlicy. Czeka, aż jej ojciec ją odbierze.
-Allison? Twój tata już jest -nauczycielka podaje jej rękę, a dziewczynka ją łapie i pozwala się zaprowadzić do taty.
-Witaj księżniczko-uśmiecha się ojciec.
-Cześć tatusiu-dziewczynka zawisa na szyi ojca z radością.
-Wracamy do do domu?-pyta.
-Obiecałeś, że pójdziemy na lody- przypomina mu.
-Dobrze. Po drodze wstąpimy do lodziarni-mówi mężczyzna.
Wychodzą z budynku szkoły i kierują się w stronę ich niedużego mieszkania. Po krótkiej wizycie w lodziarni wchodzą swoich czterech ścian.
Dziewczynka rusza do swojego pokoju i bierze do ręki podręcznik. Otwiera go na zaznaczonej stronie stronie i zaczyna kolorować plamy, które mają stworzyć obrazek.
-Skarbie, odwiedzi nas dzisiaj moja koleżanka, bardzo chce cię poznać- pochyla się nad nią ojciec.
-Dlaczego?- Allie nie podnosi oczu z nad książki.
-Bo lubię tą panią, a ona lubi mnie- głaszcze córkę po głowie.- Będziesz dla niej miła?
-Będę… A jeśli ona nie będzie miła dla mnie?- Allie patrzy na niego swoimi dużymi oczami i przygryza czubek kredki.
-Wtedy przestaniemy ją lubić, zgadzasz się?
-Okey tato- dziewczynka z powrotem skupia się na zadaniu.

***

     Wychodzę z tego przeklętego domu i siadam na schodkach. Obserwuję wschodzące słońce i zastanawiam się nad tymi wszystkimi okropieństwami, które jeszcze nas czekają. Najwyraźniej nasz nowy przeciwnik jest jakimś szalonym naukowcem tworzącym mutanty jak w tych wszystkich bajkach, które oglądałam jak byłam dzieckiem. Może on naoglądał się ich za dużo i mu odbiło? Albo to jakiś mega stary i potężny wróg bogów- oczywiście, że tak, oni chyba w dziewięćdziesięciu procentach tego świata mają wrogów.
     Nagle sobie przypominam, że od dłuższego czasu jest lipiec. Liczę w pamięci dni starając sobie przypomnieć dzisiejszą datę. 7…11…14!!! Dzisiaj mija pięć lat od kiedy pojawiłam się w obozie herosów. Kolejna jakże piękna rocznica. Kolejny rok w oczekiwaniu na idiotyczny list od człowieka, który od dobrych pięciu lat olewa mnie jak zwykłą zapomnianą rzecz, która przestała być ciekawa. Ciekawe, co tam u niego. Może ożenił się z tym babsztylem i mają równie napompowanego co ona dzieciaka.
     Zresztą czym ja się przejmuje. Mam nową rodzinę. Najlepszą przyjaciółkę na świecie Chiarę, nową siostrę w dodatku przyjaciółkę Amber i tych trzech idiotów… No dobra oni też są znośni. No i nie można zapomnieć o wspaniałym Leo I Wkurzającym, który nie pozwala o sobie zapomnieć choćby nie wiem, co miało się stać.
     Marzę żeby skończyć już tą drogę donikąd i wrócić do obozu i móc wyspać się w ludzkich warunkach. Zjeść coś ciepłego co nie wygląda jak kupa i mieć w końcu minimalne poczucie bezpieczeństwa. Ale nie! Ten przeklęty złoczyńca ma jakiś chory plan wybicia nas wszystkich i zgarnięcie dla siebie Amber.
     Tak w sumie po co mu ona? Może jest psychopatycznym stalkerem, który tylko czeka na chwilę, w której o na będzie samotna i bezbronna żeby zagarnąć ją do siebie, a potem dręczyć, prześladować i w końcu zmusić do małżeństwa i życia w jego ograniczonym pałacu w jakimś obskurnym miejscu bez szans na ratunek i życie jakiego pragnęła… Ja wcale nie porównuje go do Hadesa obsesyjnie zakochanego w Persefonie… Wcale.
     Wstaję z miejsca i wchodzę z powrotem do domu, aby powiedzieć Chiarze, o dzisiejszej rocznicy.

***

     Siedzę na wzgórzu od dobrych dwóch godzin i robę się naprawdę wkurzona… albo smutna i zawiedziona… a może wszystko na raz? Obiecał, że przyjdzie w nasze miejsce, że jego ostatni wieczór tutaj spędzimy razem, ale spóźnia się. Ja wiem, że poznaliśmy się zaledwie dwa miesiące temu, wiem, że jest mną zauroczony w końcu sam powiedział mi to kilka dni temu. Może nie powinnam mu ufać, ale po raz pierwszy poczułam coś takiego. Nie często jestem kimś zainteresowana. Może i wielu chłopców mówiło mi, że jestem piękna i niezwykła ale jeszcze nie czułam się tak jak wtedy, kiedy on mi to szepnął do ucha muskając ustami mój policzek. Poczułam się wyjątkowa. Poczułam magię.
     Słyszę kroki. Jego śmiech, chociaż nie do końca jego. Ten śmiech był sztuczny, udawany. Chwilę później pojawia się jego postać. Wciągam powietrze. Idzie pod rękę z Drew. Upartą i wredną córką Afrodyty, która jeszcze dwa miesiące temu była grupową w swoim domku do póki Piper nie wywaliła jej na… No cóż. Tylko dlaczego?! Dlaczego on obok niej idzie i w dodatku tak blisko skoro jeszcze wczoraj omijał ją szerokim łukiem!
-Max?- mówię zaskoczona.
-Witaj Chiaro- mówi Drew przesłodzonym wzrokiem zanim jeszcze Max zdążył otworzyć buzię.- Pewnie zastanawiasz się, co twój CHŁOPAK- mówi to z jadem w głosie- robi ze mną. Otóż wyjaśnie ci. W końcu zrozumiał, że jestem lepszą partią na jego dziewczynę- czuję, że zaczynają palić mnie policzki. Staram się opanować buzujący we mnie gniew jednak wiem, że w niczym mi to nie pomoże.
-Ty wredna idiotko! Jesteś chyba najbardziej tępym, a zarazem wrednym stworzeniem jakie znam!- krzyczę jej w twarz, a następnie uderzam otwartą dłonią w policzek Max’a. Następnie zbiegam ze wzgórza najszybciej jak mogę, nie chcę, żeby Drew zobaczyła łzy, które napływają mi do oczu.

***

     Wychodzę przed dom żeby się przewietrzyć. Wszyscy w środku jedzą swoje porcje śniadania, a ja po zjedzeniu swojej części postanawiam zrobić mały zwiad. Do spodni mam przyczepiony jeden z moich sztyletów, zakryty jest długim podkoszulkiem.
     Rozglądam się. Wczorajszego dnia nikt z nas nie miał już siły sprawdzać czy na pewno jest bezpiecznie. Słyszę szelest w krzakach i patrzę w tamtą stronę. Zauważam szybko oddalającą się postać. Rzucam się do pościgu zupełnie zapominając, że powinnam wyjąć broń. Jednak po wielu latach treningów jestem bardzo szybka, zwinna i silna, więc mam nadzieję, że łatwo uda mi się powalić intruza. Niestety on chyba coś trenuje, ponieważ ciężko mi jest go dogonić. Jest to wysoki i postawny chłopak. Przyśpieszam trochę i kiedy w końcu jestem w odpowiedniej odległości rzucam się na jego plecy. Tego się chyba biedaczek nie spodziewał,  bo przewrócił się i zarył twarzą w ziemię. Mam wrażenie, że to ktoś kogo znam jednak od tyłu nie wiele widać.
-A teraz albo będziesz grzeczny i nie będziesz uciekać, albo potraktuję cię moim sztyletem- błagam, żeby to nie był tylko zwykły śmiertelnik, bo wyląduję w pace. Podnoszę się i przewracam go na plecy.
-Cześć słońce- staję jak wryta w ziemię. Patrzą na mnie niebieskie oczy, które tak dobrze znam. Uśmiecha się do mnie upaprana twarz Max’a,
-Co ty tu do jasnej cholery robisz?!!!-wołam wkurzona.
-Cicho, bo cię ktoś usłyszy. Poza tym mogła byś wykazać chociaż najmniejszy przejaw radości na mój widok- uśmiecha się w ten irytujący sposób, od którego nawet mi miękną kolana. Podnosi się do pozycji siedzącej i ciągnie mnie za rękę chcąc żebym usiadła obok niego. Upadam obok niego.
-Nie mam czasu na wygłupy Max- mam ochotę udusić go gołymi rękami.
-Nie złość się tak Chiara. Proszę- patrzy mi w oczy. Jednak ja nie mam zamiaru rozkleić asię jak zawsze.
-Nie! Śledzisz mnie i moich przyjaciół, kiedy my do cholery próbujemy ocalić świat! Więc lepiej żebyś miał dobre wyjaśnienie- zakładam ręce na piersi.
-Okey. Zacznę od początku, ale obiecuję, Że będę się streszczał- dodaje szybko.- No to tak… Kiedy dowiedzieliśmy się, że to wasza misja Reyna postanowiła, że wrócimy do naszego obozu. Jednak Chejron chciał mieć z nami stały kontakt, a no wiesz… ciężko jest się kontaktować skoro my używamy rzymskich sposobów, a wy greckich, dlatego Hazel i Frank zostali u was. A bez drugiego pretora Reyna miała małe poparcie, kiedy kilkoro członków obozu wyraziło swoje oburzenie, że macie kolejną okazję do zostania bohaterami, co według nich jest niesprawiedliwe. Jestem po stronie Reyny jeśli o to ci chodzi- mówi widząc moją minę.- Ale potrzebowała kogoś kto będzie jej donosił o naszych poczynaniach, więc się zgłosiłem, a poza tym chciałem cię mieć na oku- wyjaśnia.
-Ale jak nas znaleźliście?- pytam go niepewnie.
-To w sumie nie było takie trudne, ponieważ w połowie drogi wyszedł ten plan, żeby za wami iść… No, więc ruszyliśmy na północ od nowego Jorku. Błąkaliśmy się i  resztę trafiał już szlag, kiedy usłyszeliśmy wrzask. Podbiegliśmy w jego stronę, ale zauważyliśmy, że to wy, więc ukryliśmy się za krzakami żeby się nie wydało, że was śledzimy. Zaatakował was wtedy ten dziwny stwór. Od tego czasu depczemy wam po piętach- wzdycha.
-I co ja mam teraz zrobić?- pytam niechętnie.
-Nie mów swoim przyjaciołom, że mamy was na oku, bo nieźle się wkurzą. Ci którzy są tu ze mną i tak zostali już wygnani z obozu, Reyna sama im powiedziała, że jeśli na was ruszą mogą nie wracać do obozu. Prędzej czy później zrezygnują, a ja dopilnuję, żeby nie wtrącali się za bardzo w waszą misję, okey?
-Niech ci będzie. Ale jedna wpadka i wszyscy macie przerąbane- grożę mu.
-Dobrze piękna- wyszczerza się do mnie. Podnoszę się z ziemi.
-A teraz wybacz, ale muszę wracać do reszty. Pewnie zastanawiają się gdzie jestem. Zresztą twoi też już pewnie zaczynają coś podejrzewać- on również wstaje z ziemi. Odwracam się i ruszam w kierunku z którego przyszłam.
-Chiara… Poczekaj- patrzę na niego przez ramię. Podchodzi do mnie i całuje mnie w usta.- Uważaj na siebie- uśmiecha się do mnie i odbiega w swoją stronę. Robię to samo, bojąc się, że jeśli skupię się na tym co wydarzyło się chwilę temu nie będę w stanie się poruszyć.

***

     Stoję tuż przy torach kolejowych i patrzę za słońce znikające za drzewami. Zastanawiam się jaki będzie najbliższy rok. Kończą się kolejne wakacje. Znowu muszę wrócić do szkoły. To co zrobiłam podczas tej przerwy będzie już tylko słodkim wspomnieniem, które pewnie za jakiś czas zupełnie uleci z mojej pamięci. Myślę, że kiedyś znowu tu wrócę. Tak jak co roku od zakończenia pierwszej klasy w nowej szkole. Za rok, po zakończeniu wakacji stanę tutaj i stwierdzę, że wakacje mają w sobie jakąś magię, której nie pojmuję.
     Jestem sama jak zawsze w tym miejscu. Nikomu nie powiedziałam, że zawsze na końcu wakacji tu przychodzę. Nawet najlepszemu przyjacielowi, ale on też ma swoje dziwactwa i małe sekrety. Zresztą, to miejsce jest zupełnie na odludziu. Co prawda przejeżdżają tędy pociągi, ale raczej rzadko.
    Odsuwam się od lini i odwracam się. Zeskakuję z wysoko położonego peronu i puszczam się biegiem do domu. W końcu powiedziałam, że idę pobiegać, a nienawidzę kłamać.

***

     Siedzę po turecku na podłodze i układam rzeczy w swoim plecaku. Słyszę trzask drzwi frontowych. Do pomieszczeni wchodzi Chiara.
-Gdzieś ty była?- pytam z zainteresowaniem.
-Rozglądałam się po okolicy- wyjaśnia.
-Aha- mówię i zapinam bagaż.
-A widziałaś chociaż coś ciekawego?- Allie patrzy na nią i porusza śmiesznie brwiami.
-Niestety Allie, ale nie- wyszczerza się.
-Ruszamy dalej?- pyta Adam przerywając nasz wywiad.
-Najwyraźniej- wzdycham.
-Tak nie żeby coś, ale ktoś wie, co oznacza „na koniec ich świata” bo tak jakby poruszamy się tylko po stanach zjednoczonych jak na razie- irytuje się Travis.
-No właśnie. Dobrze sobie odpowiedziałeś- odzywa się Chiara kiedy ja otwieram buzię.
-Jedziemy na granicę Stanów Zjednoczonych i Kanady… Czyli tak… Lubec- odpowiada po krótkim namyśle.
-Wooow. Jeszcze kawał drogi- wzdycha Alex.
-Mamy jeszcze półtora miesiąca, ale masz racę, dlatego musimy być szybsi- Allie podnosi się z ziemi.
-Dlatego ruszamy autobusem do Portland, a potem mieliśmy taki mega fart, że bus wycieczkowy do Kanady ma kilka miejsc wolnych, aż pod samą granicę, gdzie wsiadają jacyś ludzie, więc potem do Lubecu będziemy mieć tylko jakieś cztery godziny samochodem, więc dojdziemy w jeden dzień. Miejmy nadzieję, że nie spotkamy się w tym czasie z żadnymi potworami- wyjaśniam.
-A jak potem wrócimy do Nowego Jorku?- pyta Adam. Patrzę na dziewczyny.
-Tego nie przemyślałyśmy- wzdycham zrezygnowana.
-Nie będziemy mieć już pieniędzy, prawda?- pyta.
-Za wycieczkowy bus nie musiałyśmy płacić, bo miejsca są już opłacone za tamtych ludzi wsiadających przy granicy, więc sporo zaoszczędzimy. Jak będziemy w Lubecu, zostanie nam tak z…. hmmm- zastanawiam się.
-Czterdzieści dolarów- wzdycha Travis.
-No dobra, potem będziemy się martwić- ja również wstaję z podłogi.- Chodźmy jeśli nie chcemy się spóźnić na autobus.
     Wyszliśmy z domu i ruszyliśmy na dworzec t autobusami, przepełnieni coraz większymi obawami.

***

Cześ wszystkim!
Jak tam? Wszyscy zdrowi? Cieszycie się, że już tylko półtora tygodnia do świąt?
Mam nadzieję, że rozdział się podobał. Zapraszam do komentowania.
Dzięki za uwagę i do następnego!
Gabrysia M.

czwartek, 12 listopada 2015

Rozdział XI



     Dziewczyna siada obok przyjaciela, który wpatruje się w las.
-Chciałam ci podziękować.
-Nie ma za co.
-Gdyby nie ty byłabym już mokrą plamą, a ty jesteś ranny, przeze mnie.
-Jestem ranny przez potwora-patrzy na nią z iskierkami w oczach.- A po za tym. Jestem teraz twoim bohaterem- uśmiecha się szelmowsko.
-Oczywiście, że nim jesteś-zarzuca mu ręce na szyję i całuje w policzek. Chwilę później odsuwa się od niego. Zauważa, że po jego twarzy przebiega grymas niezadowolenia, jednak znika tak szybko, że przypisuje to do przywidzenia.
-Cieszy mnie to. Kiedyś też nim byłem -wzdycha.
Wiesz... W sumie coś nie coś sobie przypominam. Ale wszystko jest takie niewyraźne-mówi zmartwiona.
-Jestem w tych wspomnieniach?
-W każdym.
-To dobrze, może przypomnisz sobie wszystko na czym mi zależy- przysuwa się. Lekko zbliża swoją twarz do niej. Kiedy składa na jej ustach lekki pocałunek ona nie opanuje.-Kocham cię.
-Ja też cię kocham -szepce. Chłopak uśmiecha się promiennie. Tak długo czekał żeby to usłyszeć!

***

     Wysiadamy z autokaru, którym jechaliśmy do Bostonu. Po parkingu kręci się sporo ludzi. Wypatrują swoich bliskich, których pewnie nie widzieli długi czas.
     Zastanawiam się jakie to uczucie wiedzieć, że ktoś na ciebie czeka, tęskni. W końcu nie miałam jeszcze tej przyjemności tego poczuć. Widzę jak jakaś dziewczyna, wyglądająca na około osiemnaście lat z rozpędu rzuca się na szyję kobiety w podeszłym wieku o mały włos nie zwalając jej z nóg. Zauważam, szczęście na twarzy staruszki.
     Obok mnie stają moi przyjaciele. Czuję jak palce Alex'a splatają się z moimi. Uśmiecham się do niego. On też ma szczęście wypisane na twarzy. Może i to jest inny rodzaj szczęścia niż u tej kobiety jednak sprawia, że mam lepszy humor i coraz optymistyczniej podchodzę do tego zadania.
-Nadal nie mogę uwierzyć, że jednak jesteście razem- stwierdza Allie patrząc na nasze złączone dłonie.
-Ja też- przyznaje Chiara.
-A ja mogę- stwierdza Adam.- Za to nie wierzę, że dałem się namówić na przyjazd do Bostonu.
-Niby czemu?-pyta Travis.
-Temu, że stąd uciekałem- odpowiada Adam i rusza przez parking aby z niego wyjść. Nic nie pojmując ruszamy za nim.

***

Boston. Rok 2009. Północ. Noc ciemna jak nigdy, ponieważ prąd wysiadł w całym mieście. Osiedle domów jednorodzinnych, chociaż bardziej pasowałoby określenie osiedle willi, albo bogaczy. W jednym z takich domów majaczyło niewielkie światełko z latarki. Właścicielem owego światełka był piętnastoletni chłopak, który szybko pakował ostatnie potrzebne rzeczy. Westchnął cicho patrząc na swój pokój. W końcu wyrwie się z tego więzienia. Wyszedł z pokoju cicho zamykając za sobą drzwi. Zszedł powoli po schodach. Na dole ubrał buty. Otworzył drzwi wyjściowe i już przekraczał próg...
-Gdzie się wybierasz o tej porze Adam?- słyszy głos własnej matki. I wzdycha zrezygnowany.
-Na spacer?- mówi niepewnie.
-Natychmiast wracaj do pokoju. A rano już sobie pogadasz ze mną i ojcem- mówi kobieta surowym tonem.
-To nie jest mój ojciec- warczy jeszcze i wraca do pokoju. Słyszy jak matka zamyka za nim drzwi na klucz. Patrzy za okno. I niby jak teraz ucieknie skoro nawet w oknie już kraty założyła?
DWA LATA PÓŹNIEJ
Staje przed drzwiami i wpatruje się w nie. Zbyt kombinuje. Może powinien wyjść teraz, powiedzieć, że idzie na spotkanie z kumplami i nigdy nie wracać? Pociąga klamkę i staje jak wryty. Przed drzwiami stoi niski człowieczek.
-Adam Grey?- pyta.
-To ja- mówi zaskoczony.
-Adam?! Kto przyszedł?- obok niego pojawia się jego matka.
-Nie wiem…
-Grover Underwood, mieszkam w obozie- mówi szeptem.
-Nie zgadzam się na to, aby mój syn wyje chał do Nowego Jorku!- woła kobieta.
-Takie są przepisy proszę pani. Niestety Chejron powiedział, że nie można dłużej zwlekać. Odpierano ataki potworów, ale to zdecydowanie za długo- upiera się nieznajomy.
-Ale…- chce oponować kobieta.
-Ja chcę iść- wcina się Adam.
-Skoro tak…
   Niedługo później Adam razem z Groverem rusza w dosyć długą podróż do Nowego Jorku.

***

   Prowadzę przyjaciół przez Boston. Trzymam się jak najdalej od osiedla, na którym wcześniej mieszkałem. Nie chcę wpaść na matkę, jej męża, a co gorsza na mojego przyrodniego brata, który zawsze uważał się za lepszego ode mniei usiłował mnie kontrolować pomimo, że był w moim wieku. Nie chciałem tu przyjeżdżać, ale przegłosowali mnie. Stwierdzili, ze to tylko jeden dzień, uzupełnimy zapasy i ruszymy w dalszą drogę.
   Prowadzę ich do dobrze znanego sobie marketu. Robię to automatycznie, w ogóle nie zdaję sobie sprawy, że to w nim moja "rodzina" robi zakupy, a to duży błąd ponieważ, kiedy zbliżamy się do obranego wcześniej celu pojawia się przed nami Jake- syn męża mojej matki.
-Adam! Czyżbyś wracał do domu z podkulonym ogonem? Nawet tam cię pewnie nie chcieli-śmieje się sztucznie.
-Wyobraź sobie chci...-zaczynam, jednak Jake mi przerywa.
-A co to za ślicznotka? Aktualnie jestem wolny mała- mruga. Patrzę na obiekt jego podrywu. Allison mam minę jakby chciała odpowiedzieć jakąś ciętą ripostę jednak wie, że na takiego idiotę nic nie zadziała.
-Jake poznaj moją dziewczynę, Allie- obejmuję ją w pasie i przyciągam bliżej siebie. Allison patrzy na mnie zaskoczonym wzrokiem. Słyszę jak reszta moich przyjaciół powstrzymuje śmiech.
-Serio?- nie wierzy mi.
-A co? Coś ci nie pasuje? Adam jest świetnym chłopakiem- odzywa się Allie. Teraz już właściwie słyszę ich wewnętrzny śmiech.
-W tym momencie przestaję wierzyć w twoje zdrowie psychiczne. Adios! Przekażę Stelli, że jesteś w mieście- macha mi na pożegnanie z wrednym uśmieszkiem. Kiedy jest już odpowiednio daleko Alex, Amber i Travis wybuchają śmiechem. O Chiarze nawet nie wspominając. Ona już prawie nie mogła oddychać, ponieważ tak bardzo się śmiała.
-No co?- pyta oburzona Allie.
-Nienawidzę tego idioty! Taki bez mózg!- Chciara usiłuje naśladować Allison jednak średnio jej to wychodzi.
-Dajcie spokój! Po prostu ratowałam się!- prycha oburzona i odsuwa się ode mnie.
-Ja wiem swoje księżniczko- szepczę jej do ucha.
-Nie chcesz żebym znowu złamała ci nos- mówi i idzie w kierunku wejścia do marketu. Z westchnieniem ruszam za nią, a reszta nadal się śmiejąc robi to ze mną.

***

    Wyszliśmy ze sklepu. Zakupy zapakowaliśmy do plecaków. Skierowaliśmy się na dworzec autobusowy, którym mieliśmy zamiar wyjechać z miasta. Niestety dotarliśmy na miejsce nieco spóźnieni przez, co odjechał nasz autobus.
-No i co teraz zrobimy?- zapytałam.
-Musimy znaleźć nocleg. Ale nie mamy chyba na tyle pieniędzy żeby spać chociażby w motelu- stwierdza Chiara. Patrzę na Adama pytającym wzrokiem.
-Jest taki jeden opuszczony budynek na obrzeżach- stwierdza.
-Będziemy spać z bezdomnymi? A co jeśli nas okradną?- pyta go Travis pesymistycznie.
-To jest właśnie najdziwniejsze. Tam nigdy nie ma bezdomnych, narkomanów czy pijaków. Wszyscy omijają to miejsce tak jakby nie istniało. Ja w sumie za pierwszym razem też go nie zauważyłem- Adam wzrusza ramionami.
-Zaprowadzisz nas?- pyta zainteresowana Chiara.
-Okey. Chodźmy- ruszamy w stronę naszego domniemanego noclegu.
    Po jakimś czasie docieramy na miejsce i patrzymy na Adama z politowaniem.
-Przecież tu nic nie ma-stwierdza Allie, która od dłuższego czasu się nie odzywała.
-Jest. Przyjrzyjcie się uważniej- instruuje nas. Wykonujemy polecenie i rzeczywiście. Stoi tam dosyć duży dom, nie jest on nowy, ale nie jest to jeszcze melina.
-Mgła?- zwracam się do Chiary, a ona wzrusza ramionami.
-nie często spotyka się takie miejsca- stwierdza Travis podchodząc bliżej.
-Czy to bezpieczne?- zastanawiam się.
-byłem tu wiele razy i nigdy nic mi się nie stało- Adam otwiera drzwi budynku. Wchodzi do środka, a my idziemy za nim.
    Nie wiem dlaczego, jednak czuję, że to miejsce nie jest zbyt bezpieczne. Nienawidzę takiego uczucia. Nie cierpię też, kiedy się sprawdza.
-Słyszycie?- pyta Alex odkładając plecak na ziemi.
-Ale co?- zwraca się do niego Travis.
-Taki dziwny odgłos… jakby mlaskanie?- dziwi się Al.
-Mlaskanie?- słyszymy skrzeczący głos dochodzący ze schodów.- Obrażasz mnie chłopcze- naszym oczom ukazuje się kobieta, jednak od razu wiemy, że nie jest to bezdomna. Zamiast nóg ma macki ośmiornicy, a dookoła niej wije się pozostałe sześć. Wysuwam się na przód podejrzewając, że to kolejny potwór wysłany przez naszego wroga.- Ale odwaga kwiatuszku- jej głos jest przesiąknięty jadem.- Życie ci nie miłe? Moje macki są trujące- wyjaśnia z okropnym uśmiechem.
-Nie waż się tknąć moich przyjaciół- mówię głośno, kiedy stwór unosi trzecią mackę i owija ją blisko Allie tak, że moja siostra nie może się ruszyć, a nikt nie da rady jej pomóc, bo zostanie otruta.
-Jakbym miała zamiar cię słuchać- śmieje się, a ja czuję narastający gniew.- Moje maki obejmą was wszystkich, mówi i zbliża macki do reszty. Wolna zostaję tylko ja. Ciebie zostawię na koniec, jesteś zbyt słaba żeby mnie zabić- uśmiecha się szyderczo. Czuję, że wściekłość rozlewa się po całym moim ciele. W przypływie siły wyciągam sztylet.- Jeśli się do mnie zbliżysz zabiję ich- syczy.
    Ja natomiast kalkuluję moje szanse. Jeśli mi się nie uda wszyscy zginiemy. Jednak ja mam pewność, że mi się uda. Przucam sztyletem w moją przeciwniczkę z wielką siłą zanim zdążę się rozmyślić. Następuje sekunda oczekiwania, aż w końcu zdaję sobie sprawę, że trafiłam prosto w jej serce.
    Kobieta obróciła się w proch uwalniając moich przyjaciół. Sztylet z brzdękiem uderza o ziemię. Zabieram go z podłogi i odwracam się do przyjaciół.. Widzę ich zaskoczone miny.
-no co?- pytam.
Chyba już kapuję przepowiednię… a przynajmniej jej fragment- stwierdza Chiara. Patrzę na nią zaskoczona- „Jeden heros z mądrości narodzony, przez bogów darami obdarzony (…)”. Kiedy się tak wściekłaś nad tobą pojawił się cień Aresa- wyjaśnia.
-O matko-mówię zaskoczona.
-Ale przepowiednia nie mówi tylko o Aresie i naszej matce- mówi Allie.
-możemy się spodziewać, że w różnych sytuacjach będą się objawiać inne zdolności Amber, które dostała w prezencie on bogów- odzywa się Travis.
-Znawcy się wzięli- śmieję się usiłując ukryć zdezorientowanie.
    Jakiś czas później wszyscy układamy się do snu, mając nadzieję, że jutrzejszy dzień będzie lepszy, bezpieczniejszy.

***

    No hej wszystkim!
Cieszycie się, że rozdział w końcu jest? Ja się bardzo cieszę, że w końcu znalazłam siłę, żeby to napisać, bo zbierałam się i nie mogłam się zebrać…

Mam nadzieję, że się podoba, chciałabym zobaczyć jakieś komentarze, pod tym postem, ponieważ widzę, że ostatnio spadło zainteresowanie :/.

Następny rozdział prawdopodobnie w grudniu, jednak chyba już w ferie świąteczne, ponieważ u nas będą już wystawiać proponowane i będę miała urwanie głowy związane z poprawianiem ocen…

W takim razie do zobaczenia:
Gabrysia M.

sobota, 10 października 2015

Rozdział X



  Dzisiaj z samego rana ruszyliśmy w dalszą drogę. Noc minęła spokojnie, jednak wszyscy sądziliśmy, że to cisza przed burzą- dosłownie. Niebo było zachmurzone jakby mój ojciec zapomniał dokręcić żarówkę czy coś takiego.
    Staram się być jak najbliżej Amber. Chcę żeby wiedziała, że może na mnie liczyć.
-Haloooooo? Mówię do ciebie!!!- Am macha mi ręką przed oczami.
-wybacz- mówię.- Pytałaś o coś?
-Tak. Czy nie masz może podejrzeń dlaczego niebo jest tak zachmurzone… Znaczy, ostatnimi czasy Zeus miał całkiem niezły humor- tłumaczy dziewczyna.
-Nie mam pojęcia. Sam nie wiem jak to się dzieje. Może jest zły, bo nie ma pojęcia jakie zmiany zachodzą na tym świecie- wzruszam ramionami.
-Może mu przejdzie- wzdycha.
-A pamiętasz ten huragan, który był kilka lat temu u nas w Grecji? Twoja ciocia była przerażona- przypominam sobie.
-Nie, Alex. Nie pamiętam- irytuje się.- Tak właściwie z jakiej strony była ta ciocia?
-siostra twojego taty. Dlatego ma inne nazwisko- wyjaśniam.
-Yyyyyyy…. Alex? Mój tata był jedynakiem.
-W takim razie z kim mieszkałaś tyle lat?- pytam zdezorientowany, a ona rozgląda się wystraszona.

 ***

    Zostawmy na chwilę naszych dzielnych herosów i przenieśmy się do zupełnie innego miejsca. Może trochę wam o nim opowiem. Jest to bardzo przestronne pomieszczenie. Z okna widać chyba cały Nowy Jork. W jednej części sali w półkolu stoi 12 ogromnych tronów. Jeszcze nie domyśliliście się gdzie jesteśmy?  Mówię o Olimpie. Niewielu śmiertelników tu było.
    Otwierają się drzwi i do pomieszczenia wpada 12 metrowy Zeus. Za nim majestatycznie podąża również ogromna Hera.
-Nie denerwuj się tak Zeusie. Musisz się po prostu skupić i pogoda się zmieni. Teraz pogarszasz tylko sprawę- tłumaczy mu spokojnie tak jakby uczyła małe dziecko pisania.
-Nie rozumiesz kobieto, że robię to od samego rana?!- denerwuje się jeszcze bardziej Władca Niebios.- Hermesie!- krzyczy, a kilka sekund później obok niego pojawia się ogromniasty Hermes z kaduceuszem w ręku.
-Tak panie?- pyta poważnie zauważając, że jego ojciec nie jest w najlepszym humorze.
-Zwołaj mi nadzwyczajną radę bogów- mówi.
-Czy…
-Hades zostanie w podziemiu- macha ręką na posłańca bogów, a ten szybko wylatuje z Sali Rady. Niewiele później w Sali pojawiają się następne kolosy. Atena przywitała władcę i usiadła na swoim tronie, Posejdon niechętnie przywitał swojego brata i zajął swoje miejsce, Ares i Afrodyta weszli flirtując, więc niezbyt zwracali uwagę na innych, Apollo i Artemida weszli równo do Sali witając swojego ojca jednak nie pytali o nic widząc jego wściekłą minę, Demeter weszła przywitała Zeusa i usiadła szeptem rozmawiając z Herą, Hefajstos niezauważenie usiadł na swoim miejscu, później pojawił się Dionizos zaskoczony wezwaniem. Hemes natomiast wszedł ostatni zasiadając cicho na swoim miejscu.
-Dlaczego nas wezwałeś bracie?- głos zabiera Posejdon nie bojąc się wybuchu Zeusa.
-Nie mogę kontrolować niebios- mówi zdenerwowany.- Coś potężnego odbiera mi tą możliwość- bogowie zaczynają szemrać między sobą zaskoczeni. Nie spodziewali się czegoś takiego.
-Wiemy, że pojawiło się nowe zagrożenie, panie- odzywa się spokojnie Atena.- Czyżbyś sądził panie, że jest potężniejsze niżbyśmy chcieli?
-Tak, tak uważam Ateno.
-Nawet jeśli to wczoraj wyruszyli herosi na misję- wtrąca się Dionizos.
-Och, no tak nasza Ambrozja i jej drużyna- Apollo ma na twarzy szelmowski uśmiech.
-Kto z nią wyruszył?- pyta Hera.
-Allison, również córka Ateny, Chiara moja córka, Travis syn Hermesa, Adam syn Aresa i Alexander… syn mego ojca- wylicza Dionizos przy imieniu Alex’a zastanawiając się czy na pewno dobrze robi.
-Pozwalacie temu bachorowi na za dużo!!!- wścieka się królowa i wychodzi z Sali Rady, chwilę później drzwi do jej komnaty trzasnęły tak głośno, że na całym Olimpie było to słychać.
-Dobrze, więc kontynuujmy- Zeus przerywa milczenie. Wszyscy milczą nie wiedząc, co powiedzieć. Niby są przyzwyczajeni do wybuchów Hery, ale potem nikt nie wie co powiedzieć. Nawet Atena, która jest dyplomatyczna i potrafi wybrnąć z każdej sytuacji.
-Tak a propos Ambrozji- odzywa się Afrodyta przyglądając się swoim paznokciom.- Plotki mówią, że wraca jej pamięć- kątem oka patrzy na Zmieniający się wyraz twarzy Ateny.
-Czyżby to były plotki stworzone przez ciebie? W takim razie nie mamy się czym martwić- odpowiada nie mogąc powstrzymać się.
-W każdej plotce jest ziarno prawdy, a ja jako jedna z jej patronów mam obowiązek o nią dbać- uśmiecha się sztucznie.
-Jest…- zaczyna Atena, ale Pan Niebios jej przerywa.
-Stop! Jak to możliwe? Bariera, którą Hekate stworzyła była nie do przebicia.
-Och, ale zapomnieliśmy o tym, że Alex, czyli twój syn panie również mieszka w Grecji, w dodatku jest jej najlepszym przyjacielem, a później chłopakiem- Afrodyta mówi słodko wydymając usta, a Ares nie mógł od niej oderwać wzroku.- Miłość potrafi pokonać każdą barierę- Zeus otwiera usta, ale bogini miłości go uprzedza.- Tym razem nawet nie musiałam maczać w tym palców. Zbieg okoliczności- rozkłada ręce w geście bezradności.
-Musimy coś z tym zrobić!
-Nie denerwuj się Zeusie. Nie rozumiem po co mielibyśmy usuwać jej te wspomnienia. Po prostu musimy się postarać, żeby nie pamiętała, niektórych faktów- wtrąca się Posejdon.
-W każdym razie twoi podopieczni Dionizosie muszą szybko dowiedzieć się kto stoi za naszymi problemami. To koniec spotkania, możecie wrócić do swoich zajęć- Zeus wstaje z tronu i wychodzi, a chwilę po nim robią to też inni.

 ***

   Usiadłem na ziemi obok Allison, która wyglądała na bardzo nieobecną. Wiedziałem, że nie chce żebym obok niej siedział jednak ja nie przejmowałem się tym. Miałem nadzieję, że w końcu zauważy, że moim zdaniem jest niezłą laską... To znaczy... Świetną dziewczyną. No w końcu umie się bić, co więcej bije się lepiej niż niejeden chłopak. Jest ładna no i twarda. Po prostu idealna dziewczyna. Wszyscy moi znajomi z poza obozu by mi zazdrościli. Może brzmi to trochę płytko, ale chyba tylko tak umiem wyrażać swoje uczucia.
-Adam? Słuchasz mnie w ogóle?- pyta mnie Alex.
-Myślę -odpowiadam obojętnie, a księżniczka patrzy na mnie zaskoczona.
-To twój mózg działa?-zwraca się do mnie chyba po raz pierwszy od wczorajszego poranka, kiedy Amber poprosiła żebym ją obudził.
-Tak księżniczko. Działa- odpowiadam z uśmiechem.
-Zaskakujące. Wychodzi na to, że ty go po prostu nie używasz- stwierdza głosem geniusza.
-Przeginasz- mruczę wkurzony. Zazwyczaj emocje zbyt mocno we mnie buzują.
-Oooo... Czyżby Pan Poł-Mózg się zaczynał denerwować?- czuję, że moja irytacja wzrasta.
-Czy możesz w końcu powiedzieć, o co ci chodzi, a nie wyżywać się na mnie?- wołam wkurzony. Kątem oka widzę jak Amber, Alex, Chiara i Travis powoli usuwają się z zasięgu naszej rozmowy.
-Mi? Mi nie chodzi o nic! Uwziąłeś się na mnie i prześladujesz, od kiedy tylko pojawiłeś się w obozie!- krzyczy wkurzona.
-A nie przyszło ci do głowy, że w taki „irytujący” sposób wyrażam swoje uczucia?!- denerwuję się. Allison po tym co powiedziałem milknie zaskoczona. Wykorzystuję nieuwagę dziewczyny i zbliżam się do niej. Nie mam w planach całowania jej, ani nic podobnego jednak ona w otępieniu pięścią uderza mnie w nos.
-Co ty do cholery robisz?!- krzyczę łapiąc bolące miejsce. Czuję, że na palce zaczyna mi kapać ciepła ciecz. Podbiega do mnie reszta moich towarzyszy.
-Nic ci nie jest?- pyta Travis pochylając się nade mną.
-Czy ty oszalałaś?- słyszę głos Amber.- Wiemy, że cię wkurza, ale musiałaś go nokautować? W normalnym wypadku przybiłabym ci piątkę, ale nie zapominaj, że mamy ograniczenia w amortencji- no jasne. Dzieciaki Ateny zawsze szukają praktycznej części.

 ***

   Siedzę na kamieniu obok rzeczki i wpatruję się w przeźroczystą taflę wody. Od czasu, w którym Allie wyruszyła na misję, nie mogę pozbyć się uczucia niepokoju.Nie rozumiem dlaczego. Fakt, jest dla mnie jak siostra i mam nadzieję, że wróci cała i zdrowa z tej „wycieczki”, ale znając ją też nie będzie mogła się powstrzymać od jakichś głupot… W końcu to moja szkoła.
-Leo!!!- obok mnie pojawia się Piper i Jason.
-No cześć wam- patrzę na moich przyjaciół zastanawiając się jakim cudem przypomnieli sobie o tym, że w tym trio jestem jeszcze ja.
-Dlaczego siedzisz tu sam?- dołączają do nas Annabeth  i Percy.
-Co was wszystkich nagle zacząłem interesować?- śmieję się nieco zdenerwowany. Wiem, że przyszli również Hazel z Frankiem, chociaż nie odzywali się jeszcze. Ostatnim razem stali nade mną z takimi minami, kiedy wróciłem „z martwych” w dodatku bez… bez Kalipso. Do dzisiaj nie mogę sobie tego wybaczyć, a minął już prawie rok.
-Zastanawiamy się czym się tak martwisz- mówi Percy nie owijając w bawełnę.Jak to on nie owija w bawełnę.
-Martwię się o Allie. Jest dla mnie jak siostra. To normalne- wzruszam ramionami.
-A ja myślę, że ty się martwisz o Amber- Piper zarzuca mi rękę na szyję.
-No wiecie… zaprzyjaźniłem się z nią- wzdycham.
-Leo, zachowujesz się jak nie ty- moi przyjaciele kręcą głowami w niedowierzaniu.
-No dobra, dobra- obejmuję Piper i Hazel, ponieważ siedzą najbliżej mnie.- W takim razie piękne panie jakie mamy plany na wieczór?- uśmiecham się do nich.
-I tak lepiej- Hazel trąca mnie łokciem.

 ***

    Siadam na trawie i z niechęcią spoglądam na Alex’a , który chodzi za Amber niczym pies. To denerwujące. Wcześniej jeszcze ją to irytowało, teraz czuję, że coraz bardziej chce z nim być. W jej oczach widzę, że przypomina sobie więcej niż mi się to podoba. Polubiłem ją od kiedy tylko pojawiła się w obozie i miałem nadzieję, że ona to zauważy, jednak, pojawił się ten idiota i wszystko zaprzepaścił. Jest w obozie zaledwie od kilku dni, a już wyruszył na misję. Zachowuje się jak król. No dobra… jego ojcem może i jest Pan Niebios, ale nie zasłużył sobie na takie traktowanie.
    Czuję jak ziemia zaczyna się trząść.
-Co się dzieje?!- woła przerażona Amber, widzę, że chwilę potem pod wpływem trzęsienia upada, chcę do niej podbiec z zamiarem pomocy jej, jednak wyprzedza mnie Alex, który stał tuż obok niej. Trzęsienie ustaje jednak zauważam jak oczy Allie rozszerzają się do niewyobrażalnych rozmiarów.
-To chyba przez to coś!- krzyczy wskazując palcem na ogromnego potwora, który przestał biec i poruszał się teraz ostrożnie, jednak po latach lekcji w obozie i kilku próbach mycia Pani O’Leary wiedziałem, że to tylko zmyłka.
   Potwór był wielkości małego słoniątka. Miał łapy lwa i głowę byka, tułów był nieznanego mi zwierzęcia. Zrozumiałem teraz słowa Chejrona „W naszym świecie jest coraz gorzej. Pojawiają się potwory o których nikt nigdy nie słyszał”.
   Zwierzę zaczyna biec w naszą stronę, Amber stoi najbliżej niego.
-Amber! Amber! Biegnij!!!- krzyczą dziewczyny, jednak nasza liderka stoi sparaliżowana strachem. Stworzenie rzuca się na nią z zamiarem rozdarcia jej na strzępy, kiedy Alex i Adam wybiegają aby go zaatakować. Alex swoim ciałem osłania Amber i naciera zwierzęcego przeciwnika od przodu, kiedy Adam zachodzi je od tyłu i wbija ostrze w jego grzbiet. Potwór rozmywa się, a zagrożenie mija.
    Podbiegamy do Adam, Alex’a  i Amber. Zauważam, że koszulka Quinn’a jest cała zabarwiona na czerwono.
-Nic mi nie jest- mówi szybko.
-Usiądź i zdejmij koszulkę- mówi Chiara. Chwilę później dziewczyny zajmują się opatrywaniem jego rany i podają mu ambrozję na szybsze gojenie.
    Kiedy sytuacja jest opanowana wszyscy układają się na kocu zauważam, że Alex siedzi kawałek dalej na swojej bluzie plecami do nas, a Amber siada obok niego. Nie słyszę co mówią jednak chwilę potem Amber przytula go mocno i całuje go w policzek, a on uśmiecha się do niej. Wtedy już wiem, że nie mam ochoty ogądać dalszego ciągu, zamykam więc oczy i usiłuję zapaść w sen.

 ***

    Witam was herosi!
Wiem, że długo trzeba było czekać na ten post... jednak nie miałam za bardzo pomysłu jak sprawić abyście nie zanudzili się na śmierć, a druga klasa gimnazjum i codzienne dodatkowe zajęcia sprawiają, że nawet nie mam okazji usiąść do komputera jednak, w końcu jest. Mam nadzieję, że jesteście zadowoleni i napiszecie swoją opinię w komentarzach :).

Dedykuję ten post A.  ponieważ na lekcji historii pomogła mi ułożyć sceny do rozdziału, dzięki wielki :*.

Kolejny post powinien pojawić się w listopadzie, może trochę wcześniej, w najgorszym przypadku w grudniu.
Do zaobaczenia:
Gabrysia M.