sobota, 23 stycznia 2016

Rozdział XIII


           Siedzę na miejscu w autobusie z głową opartą o ramię Alex’a. Myślę nad sensem tej misji. Jesteśmy wiele kilometrów od obozu, szukając igły w stogu siana. Co ten ktoś chce osiągnąć? Po co mu władza nad światem? Rozumiem, kiedy Kronos i inni tytani chcieli zabić bogów i odzyskać władzę nad światem, chociaż wchodzenie w ciało nastoletniego herosa było nieco psychiczne. Ogarniam Gaję, która była wściekła na bogów za zabicie (po raz kolejny) jej syna. Ale nie rozumiem jaki jest sens w tworzeniu nowych potworów, porywanie dzieci pomniejszych bogów.  Komu tym razem odbiło?
-Czy wy też widzicie tego kolesia?- odwraca się do nas Adam i lekko kiwa głową na faceta siedzącego rząd przed nim po przeciwnej stronie.
-No przecież nie jesteśmy ślepi- odpowiadam cicho.
-Gapi się na mnie dziwnie od, kiedy się obudził…. Czyli od jakichś trzech godzin- mówi lekko zirytowany.
-Może mu kogoś przypominasz- odpowiada Alex.
-Mam raczej złe przeczucia- wzdycha i powrotem siada, a ja odwracam się do Allie i Chiary, które chcąc wiedzieć co się dzieje dźgały mnie w plecy. Mówię im to, co powiedział Adam, Allie podnosi się lekko i patrzy na faceta.
-Znam go- mówi cicho Tak, że tylko my trzy to słyszymy.
-Co? Skąd masz znać jakiegoś starucha?- pyta Chiara.
-Może i wygląda staro, ale uwierz nie chcesz mieć z nim nic do czynienia. Jest detektywem, ale zajmuje się tylko i wyłącznie poszukiwaniem zaginionych ludzi- wyjaśnia.
-Dlaczego to wiesz?- pytam ją zaskoczona.
-Kiedy dostałam się do obozu mój ojciec o tym nie wiedział. Nie chciał żebym się tam znalazła. Właściwie to było przez przypadek, byłam tylko na spacerze. Ale on nie wiedział, co się ze mną stało. Zaginęłam. Wynajął tego kolesia. Pamiętasz Chiara? Jak twój ociec wysyłał jednego z satyrów, żeby to wyjaśnili z moim ojcem?- pyta ją.
-No ciekawie potem nie było- przytakuje.
-Nadal nie rozumiem- mówię.
-Czasem się zdarza, że heros trafia do obozu, a rodzic nic o tym nie wie- wyjaśnia Chiara.
-On łapie takie przypadki. To stało się jego manią. Zaginione dzieci, nastolatki, po jakimś czasie rodzice odwołują go, bo mówią, że dziecko się znalazło- dodaje Allie.
-Myślicie, że szuka Adama? Przecież jego matka wiedziała, gdzie on idzie.
-No i tu jest problem. Nie wiem czemu on tu jest i dlaczego go obserwuje- wzrusza ramionami Allie. Odwracam się żeby powiedzieć chłopakom czego się dowiedziałam.
-Wiesz ile jeszcze będziemy jechać? Jedziemy już od wczoraj. Mam nadzieję pozbyć się w końcu jego wzroku- pyta Adam.
-Około pół godziny i będziemy tam gdzie kierowca umówił się z tymi wycieczkowiczami- odpowiadam i siadam na swoim miejscu.

***

     Autokar zatrzymuje się przed jakąś restauracją. Zabieramy swoje rzeczy i wysiadamy.
- Bez jaj- mówi Allie wskazując nazwę restauracji. „POD WIERZBĄ” głosił napis.
-Kiepski żart Rachel- wzdycham.
-Wyrocznia nigdy się nie myli, ale wyjaśnić sensu przepowiedni to już nie potrafi- zgadza się Travis.
-Ale co miałby robić jakiś wróg bogów, w restauracji śmiertelników?- pyta Alex zdezorientowany.
-Może wiedzieć o przepowiedni i na nas czekać- odpowiada Adam, a my patrzymy na niego zaskoczeni.- No co?
-Nie sądziłam, że jesteś w stanie wymyślić coś takiego- droczy się z nim Allie.
-Miejmy to już za sobą- wzdycham. Wchodzimy do środka wszyscy razem. Siadamy przy stoliku i zamawiamy po szklance wody żeby nie wyproszono nas z restauracji. Płacimy i zaczynamy rozmowę. Jednak wszyscy jesteśmy uważni i obserwujemy otoczenie. Nie widać nikogo kto jakoś szczególnie by się nam przyglądał. Właściwie to bardzo mało osób było w tym miejscu. Po niedługim czasie okazuje się, że w restauracji zostaje tylko nasza szóstka i obsługa. Patrzę znacząco na Chiarę i Allie. Moja siostra szepcze Adamowi do ucha, że czas się zmywać. Wtedy podchodzi do nas kelnerka. Travis patrzy na nią uważnie z dziwnym wyrazem twarzy.
-Może jednak coś podać?- pyta słodko. Zdecydowanie za słodko.
-Nie. My musimy już iś…- zaczynam się podnosić, ą ona mocno sadza mnie z powrotem na krześle.
-Wydaje mi się, że jednak nie- odpowiada zimno. Oho, słodki głosik zniknął, a w jej ciemnych oczach pojawił się jad.- Tylko kilka minutek i uwierz mi, że nie pożałujecie.
     Coś mi się wydaje, że pożałujemy. Drzwi wejściowe otwierają się jakby pod wpływem wiatru. Do środka wchodzi wysoki postawny mężczyzna, nie wygląda staro tak jak się tego spodziewaliśmy. Jest wręcz oszałamiająco przystojny (gdyby nie fakt, że zaraz nas pewnie zabije i to, że jest zły do szpiku kości to można by się nawet było w nim zakochać), przez jego bladą skórę widać niebieskie żyły. Ma ciemne, średniej długości włosy i niebieskie oczy, a usta ułożone są w zawadiacku uśmiech. Zdecydowanie nie wygląda na nieśmiertelnego psychopatę. Ubrany jest w czarną marynarkę i jeansy, nie ma krawata, a dwa górne guziki jego koszuli są odpięte, ręce trzyma w kieszeniach. Wszystkie trzy patrzymy na niego jak byłyby jednym z tych aktorów, których mimo, że znasz tylko z jednej roli to masz wyobwieszany cały pokój jego plakatami i mówisz, że w przyszłości będziecie szczęśliwym małżeństwem z gromadką dzieci.
-Nie mogłem się was doczekać- mówi jakbyśmy byli umówionymi gośćmi.
-A my zaczynaliśmy się już martwić, że nie zaszczycisz nas swoją obecnością- odpowiada Alex z pewnością siebie.
-Jesteś odważny synu Zeusa, ale do starszych zwracaj się z szacunkiem- mówi chłodno pomimo, że nadal się uśmiecha. Jego urok pomału zaczyna znikać. Owszem nadal jest oszałamiająco przystojny, ale na nas przestaje to robić wrażenie.
-Coś czuję, że negocjacjami tu nic nie zdziałamy- wzdycha Allie.- Jak zawsze.
-Allison. Zawsze dowcipna- oczy dziewczyny rozszerzają się w przerażeniu.
-Czego chcesz od bogów?- zbieram się na odwagę i wstaję, ale nadal jestem od niego sporo niższa.
-Tego co zostało mi odebrane- uśmiecha się uprzejmie.- Władzy- dodaje spokojnie, a mnie przechodzą ciarki. Jest przerażający.
-Nie możesz być Kronosem! Luke unieszkodliwił go na tysiące lat!- Chiara podrywa się z krzesła.
-Kronos!- zaczyna się śmiać.- Nie jestem nieudacznikiem Chiaro- jesteśmy osłupieni. Wszyscy boją się chociaż domyślać kim jest stojący przed nami mężczyzna. Patrzę po twarzach moich przyjaciół, którzy też już się podnieśli. Wszyscy zgadzamy się w milczeniu. Trzeba się wydostać, bo robi się nieciekawie. Ruszamy do biegu, ale drzwi i okna zatrzaskują się pod wpływem wiatru.
-Zatrzymać ich- mówi znużony. Kelnerzy i kelnerki ruszają na nas.
-Będą walić nas tacami po głowach?- pyta ironicznie Adam, a Allie obrzuca go wkurzonym spojrzeniem, kiedy dziewczyna która rzuca w nas tacą jakby to było frisbee… Śmiercionośne frisbee… W tych zwykłych zazwyczaj nie ma ostrzy. Wszyscy dobywamy broni i zaczyna się prawdziwa część tego spotkania. Zabawne jest, że nasz gospodarz jakby wcale nie był zainteresowany tym co się dzieje. Siedzi na blacie baru i czyści swój miecz. Czyżbyśmy nie byli aż tak zajmujący? Usiłuję pokonać jakąś latynoskę i w myślach przeklinam się, że nie wysilałam się bardziej na treningach z Percym. Coś uderza mnie mocno w głowę i upadam zamroczona bólem. Ostatnie, co widzę przed straceniem przytomności jest widok zranionego Adama i głośny krzyk paniki w wykonaniu Allie. Później zapada ciemność.

***

     Siadam na ziemi i przecieram oczy rękami. Jestem zmęczony. Od kilku godzin bezskutecznie szukamy Chiary, Allie, Amber, Adama, Alex’a i Travisa.
-Wcięło ich!- wzdycha sfrustrowana Vicky.
-Wsiadali do autokaru, który jechał do Kanady. Sprawdziliśmy jego trasę. Dotarliśmy do Lubecu! Nie mam zamiaru teraz wracać z pustymi rękami!- woła wkurzony Matt.
-Przeszukaliśmy już chyba całe miasto- zgrzyta zębami David.
-A obrzeża?- patrzę po twarzach moich towarzyszy.- „Wroga znajdą pod wierzbą”- cytuję przepowiednię.
-Świetna restauracja- zwraca się do nas przechodzień, który najwyraźniej nas podsłuchał.
-Co?- Carmen uśmiecha się do niego z zainteresowaniem.
-Na obrzeżach miasta jest taka restauracja. Nie zawsze jest otwarta, ale jak się wam uda to może traficie. To w tamtym kierunku- pokazuje przed siebie- niedługo powinien pojawić się znak, który pokieruje was dalej- wyjaśnia mężczyzna.
-Dziękujemy bardzo- uśmiecha się do niego.
-Idziemy- podnosimy się z ziemi  i kierujemy w stronę wskazaną przez przechodnia.

***

     Stał przed lustrem i uśmiechał się do siebie. Wiedział, że bogowie nie pofatygują się sami żeby sprawdzić, co się dzieje w świecie i wyślą kilku odważnych herosów. Wiedział to od wielu lat i obserwował tych wybrańców. Znał ich lepiej niż można by się spodziewać. Obchodzili go bardziej niż bogów. Może im wiele zaoferować, a wtedy wybór będzie zależał od nich. Był z siebie dumny. Osiągnie swój cel. Czekał na to wiele milionów lat. Nie pozwoli, żeby jakieś małe nieśmiertelne stworzonka pokroju bogów to popsuły. Może dzięki herosom przetrwali dwie poprzednie inwazje, ale to? To było niczym, bo co może zrobić nieobliczalny Kronos, albo zamroczona smutkiem i wściekłością Gaja? On był od nich milion razy sprytniejszy i nie pozwoli sobie na jakieś przeszkody. Ma śmiertelników, którzy zrobią dla niego wszystko. Ma swoje potwory. Lepsze niż te, które jego słudzy wysyłali w przeszkodzie jego nowym zakładnikom. A rzymianie? Czterech zbuntowanych będzie zdecydowanie łatwiej przekonać do złego. W końcu już tak się zachowują. Tylko ten jeden… Max… On może być problemem, ale przekona go. Sprawi, że zrobi wszystko o co on poprosi. Dla Chiary z pewnością. Tylko troszkę manipulacji i z chęcią pomoże.
-Panie?- w drzwiach pojawia się Caroline.
-Tak moja droga?- uśmiecha się do niej sztucznie. Nie lubił jej, ale była najwierniejsza. A przecież o to chodzi żeby wierzyła, że może zrobić dla niej wszystko.- Obudzili się?
-Nie, ale do restauracji zbliżają się następni. Co mamy zrobić?- pyta.
-Nic skarbie. Poczekamy aż do nas dotrą. W restauracji nie jesteśmy od dawna- wzdycha.- Możesz odejść- dziewczyna skłania głowę i kieruje się do drzwi.
-Panie? A co z tym wspaniałym dzieciakiem? Tym którego nie ma na misji? Percym Jacksonem?- pyta.
-Nie jest przeszkodą- odpowiada, a Caroline wychodzi.
     Percy Jackson ma przeszkodzić jemu? To śmieszne. To, że on i jego przyjaciele są sprytni nie zmienia faktu, że tej bitwy nie są w stanie wygrać.

***

     Stajemy przed wejściem do restauracji. Nie jestem pewny czego mam się spodziewać. W duchu liczę na to, że Chiara i  jej przyjaciele siedzą przy stoliku bezpieczni, ale mimo wszystko wiem, że to nie jest prawda. To było by za piękne jak na wspaniałe życie herosa.
-Wchodzimy czy nie?- pyta Carmen zniecierpliwiona.
-Po to tu jesteśmy. Musimy dowieść, że grecy są do bani- uśmiecha się Matt z pogardą. Przekraczamy drzwi wejściowe i stajemy jak wryci. Cała restauracje jest w stanie rozpaczy. Po podłodze walają się połamane krzesła i stoły, w niektórych miejscach są plamy krwi.  Idę kawałek i kucam. Na ziemi leżą szczątki plecaka. Podnoszę kawałek materiału. Plecak należał do Chiary.
-Chyba powinniśmy zmienić plan- odwracam się do moich towarzyszy.
 -nie cieszy mnie to co zaraz powiem. Musimy im pomóc. Trzeba zwrócić się po pomoc do Reyny i Chejrona- wzdycha Vicky.
-Co?! Zgłupiałaś?!- wydziera się Matt.- Mieliśmy zostać bohaterami!
-Jesteś ślepy?! Było ich sześcioro! Byli wyszkoleni! A teraz nawet nie wiadomo czy żyją!- krzyczy Carmen. Pamiętam, że zawsze na wszystkich krwawych zajęciach zachowywała zimną krew i wszystkie dziewczyny ją za to podziwiały. Teraz wygląda jakby miała się rozpłakać, a nawet nie zna ich za dobrze.
-David? Max?- Matt patrzy na nas wściekły. Obaj kiwamy głowami zrezygnowani.
-Dziewczyny mają racje. To co tutaj się wydarzyło na pewno nie było przyjemne- wzdycha David.
-Jesteście idiotami!- wychodzi z budynku.
-Musimy przeszukać budynek- mówię starając się opanować głos.
-Ja idę z Davidem, wy razem- zwraca się do mnie Vicky. Sprawdzamy cały budynek, ale nie znajdujemy nic przydatnego. Wracamy do sali głównej.
-Trzeba się skontaktować z obozami- odzywa się Carmen.
-Będą potrzebne posiłki- dodaje Vicky.

***

     Trochę się przedłużyło pisanie posta… Nie mogłam się do tego zabrać.
Ale mimo wszystko mam nadzieję, że warto było czekać. W końcu coś się dzieje…
Zdałam sobie ostatnio sprawę, że koniec zbliża się zdecydowanie za szybko.
Mimo wszystko dziękuję za uwagę…
Ach no i post z dedykacją dla PaKi za użyczenie mi swojej weny ;).
Z pozdrowieniami:
Gabrysia M.