Siedzę na miejscu w autobusie z głową opartą o ramię Alex’a. Myślę nad sensem tej misji. Jesteśmy wiele kilometrów od obozu, szukając igły w stogu siana. Co ten ktoś chce osiągnąć? Po co mu władza nad światem? Rozumiem, kiedy Kronos i inni tytani chcieli zabić bogów i odzyskać władzę nad światem, chociaż wchodzenie w ciało nastoletniego herosa było nieco psychiczne. Ogarniam Gaję, która była wściekła na bogów za zabicie (po raz kolejny) jej syna. Ale nie rozumiem jaki jest sens w tworzeniu nowych potworów, porywanie dzieci pomniejszych bogów. Komu tym razem odbiło?
-Czy
wy też widzicie tego kolesia?- odwraca się do nas Adam i lekko kiwa głową na
faceta siedzącego rząd przed nim po przeciwnej stronie.
-No
przecież nie jesteśmy ślepi- odpowiadam cicho.
-Gapi
się na mnie dziwnie od, kiedy się obudził…. Czyli od jakichś trzech godzin-
mówi lekko zirytowany.
-Może
mu kogoś przypominasz- odpowiada Alex.
-Mam
raczej złe przeczucia- wzdycha i powrotem siada, a ja odwracam się do Allie i
Chiary, które chcąc wiedzieć co się dzieje dźgały mnie w plecy. Mówię im to, co
powiedział Adam, Allie podnosi się lekko i patrzy na faceta.
-Znam
go- mówi cicho Tak, że tylko my trzy to słyszymy.
-Co?
Skąd masz znać jakiegoś starucha?- pyta Chiara.
-Może
i wygląda staro, ale uwierz nie chcesz mieć z nim nic do czynienia. Jest
detektywem, ale zajmuje się tylko i wyłącznie poszukiwaniem zaginionych ludzi-
wyjaśnia.
-Dlaczego
to wiesz?- pytam ją zaskoczona.
-Kiedy
dostałam się do obozu mój ojciec o tym nie wiedział. Nie chciał żebym się tam
znalazła. Właściwie to było przez przypadek, byłam tylko na spacerze. Ale on
nie wiedział, co się ze mną stało. Zaginęłam. Wynajął tego kolesia. Pamiętasz
Chiara? Jak twój ociec wysyłał jednego z satyrów, żeby to wyjaśnili z moim ojcem?-
pyta ją.
-No
ciekawie potem nie było- przytakuje.
-Nadal
nie rozumiem- mówię.
-Czasem
się zdarza, że heros trafia do obozu, a rodzic nic o tym nie wie- wyjaśnia
Chiara.
-On
łapie takie przypadki. To stało się jego manią. Zaginione dzieci, nastolatki,
po jakimś czasie rodzice odwołują go, bo mówią, że dziecko się znalazło- dodaje
Allie.
-Myślicie,
że szuka Adama? Przecież jego matka wiedziała, gdzie on idzie.
-No
i tu jest problem. Nie wiem czemu on tu jest i dlaczego go obserwuje- wzrusza
ramionami Allie. Odwracam się żeby powiedzieć chłopakom czego się dowiedziałam.
-Wiesz
ile jeszcze będziemy jechać? Jedziemy już od wczoraj. Mam nadzieję pozbyć się w
końcu jego wzroku- pyta Adam.
-Około
pół godziny i będziemy tam gdzie kierowca umówił się z tymi wycieczkowiczami-
odpowiadam i siadam na swoim miejscu.
***
Autokar zatrzymuje się przed jakąś
restauracją. Zabieramy swoje rzeczy i wysiadamy.
-
Bez jaj- mówi Allie wskazując nazwę restauracji. „POD WIERZBĄ” głosił napis.
-Kiepski
żart Rachel- wzdycham.
-Wyrocznia
nigdy się nie myli, ale wyjaśnić sensu przepowiedni to już nie potrafi- zgadza
się Travis.
-Ale
co miałby robić jakiś wróg bogów, w restauracji śmiertelników?- pyta Alex
zdezorientowany.
-Może
wiedzieć o przepowiedni i na nas czekać- odpowiada Adam, a my patrzymy na niego
zaskoczeni.- No co?
-Nie
sądziłam, że jesteś w stanie wymyślić coś takiego- droczy się z nim Allie.
-Miejmy
to już za sobą- wzdycham. Wchodzimy do środka wszyscy razem. Siadamy przy
stoliku i zamawiamy po szklance wody żeby nie wyproszono nas z restauracji.
Płacimy i zaczynamy rozmowę. Jednak wszyscy jesteśmy uważni i obserwujemy
otoczenie. Nie widać nikogo kto jakoś szczególnie by się nam przyglądał.
Właściwie to bardzo mało osób było w tym miejscu. Po niedługim czasie okazuje się,
że w restauracji zostaje tylko nasza szóstka i obsługa. Patrzę znacząco na
Chiarę i Allie. Moja siostra szepcze Adamowi do ucha, że czas się zmywać. Wtedy
podchodzi do nas kelnerka. Travis patrzy na nią uważnie z dziwnym wyrazem
twarzy.
-Może
jednak coś podać?- pyta słodko. Zdecydowanie za słodko.
-Nie.
My musimy już iś…- zaczynam się podnosić, ą ona mocno sadza mnie z powrotem na
krześle.
-Wydaje
mi się, że jednak nie- odpowiada zimno. Oho, słodki głosik zniknął, a w jej
ciemnych oczach pojawił się jad.- Tylko kilka minutek i uwierz mi, że nie
pożałujecie.
Coś mi się wydaje, że pożałujemy. Drzwi
wejściowe otwierają się jakby pod wpływem wiatru. Do środka wchodzi wysoki
postawny mężczyzna, nie wygląda staro tak jak się tego spodziewaliśmy. Jest wręcz
oszałamiająco przystojny (gdyby nie fakt, że zaraz nas pewnie zabije i to, że
jest zły do szpiku kości to można by się nawet było w nim zakochać), przez jego
bladą skórę widać niebieskie żyły. Ma ciemne, średniej długości włosy i
niebieskie oczy, a usta ułożone są w zawadiacku uśmiech. Zdecydowanie nie
wygląda na nieśmiertelnego psychopatę. Ubrany jest w czarną marynarkę i jeansy,
nie ma krawata, a dwa górne guziki jego koszuli są odpięte, ręce trzyma w
kieszeniach. Wszystkie trzy patrzymy na niego jak byłyby jednym z tych aktorów,
których mimo, że znasz tylko z jednej roli to masz wyobwieszany cały pokój jego
plakatami i mówisz, że w przyszłości będziecie szczęśliwym małżeństwem z
gromadką dzieci.
-Nie
mogłem się was doczekać- mówi jakbyśmy byli umówionymi gośćmi.
-A
my zaczynaliśmy się już martwić, że nie zaszczycisz nas swoją obecnością-
odpowiada Alex z pewnością siebie.
-Jesteś
odważny synu Zeusa, ale do starszych zwracaj się z szacunkiem- mówi chłodno
pomimo, że nadal się uśmiecha. Jego urok pomału zaczyna znikać. Owszem nadal
jest oszałamiająco przystojny, ale na nas przestaje to robić wrażenie.
-Coś
czuję, że negocjacjami tu nic nie zdziałamy- wzdycha Allie.- Jak zawsze.
-Allison.
Zawsze dowcipna- oczy dziewczyny rozszerzają się w przerażeniu.
-Czego
chcesz od bogów?- zbieram się na odwagę i wstaję, ale nadal jestem od niego
sporo niższa.
-Tego
co zostało mi odebrane- uśmiecha się uprzejmie.- Władzy- dodaje spokojnie, a
mnie przechodzą ciarki. Jest przerażający.
-Nie
możesz być Kronosem! Luke unieszkodliwił go na tysiące lat!- Chiara podrywa się
z krzesła.
-Kronos!-
zaczyna się śmiać.- Nie jestem nieudacznikiem Chiaro- jesteśmy osłupieni.
Wszyscy boją się chociaż domyślać kim jest stojący przed nami mężczyzna. Patrzę
po twarzach moich przyjaciół, którzy też już się podnieśli. Wszyscy zgadzamy
się w milczeniu. Trzeba się wydostać, bo robi się nieciekawie. Ruszamy do
biegu, ale drzwi i okna zatrzaskują się pod wpływem wiatru.
-Zatrzymać
ich- mówi znużony. Kelnerzy i kelnerki ruszają na nas.
-Będą
walić nas tacami po głowach?- pyta ironicznie Adam, a Allie obrzuca go
wkurzonym spojrzeniem, kiedy dziewczyna która rzuca w nas tacą jakby to było
frisbee… Śmiercionośne frisbee… W tych zwykłych zazwyczaj nie ma ostrzy.
Wszyscy dobywamy broni i zaczyna się prawdziwa część tego spotkania. Zabawne
jest, że nasz gospodarz jakby wcale nie był zainteresowany tym co się dzieje.
Siedzi na blacie baru i czyści swój miecz. Czyżbyśmy nie byli aż tak zajmujący?
Usiłuję pokonać jakąś latynoskę i w myślach przeklinam się, że nie wysilałam
się bardziej na treningach z Percym. Coś uderza mnie mocno w głowę i upadam
zamroczona bólem. Ostatnie, co widzę przed straceniem przytomności jest widok
zranionego Adama i głośny krzyk paniki w wykonaniu Allie. Później zapada ciemność.
***
Siadam na ziemi i przecieram oczy rękami.
Jestem zmęczony. Od kilku godzin bezskutecznie szukamy Chiary, Allie, Amber,
Adama, Alex’a i Travisa.
-Wcięło
ich!- wzdycha sfrustrowana Vicky.
-Wsiadali
do autokaru, który jechał do Kanady. Sprawdziliśmy jego trasę. Dotarliśmy do
Lubecu! Nie mam zamiaru teraz wracać z pustymi rękami!- woła wkurzony Matt.
-Przeszukaliśmy
już chyba całe miasto- zgrzyta zębami David.
-A
obrzeża?- patrzę po twarzach moich towarzyszy.- „Wroga znajdą pod wierzbą”-
cytuję przepowiednię.
-Świetna
restauracja- zwraca się do nas przechodzień, który najwyraźniej nas podsłuchał.
-Co?-
Carmen uśmiecha się do niego z zainteresowaniem.
-Na
obrzeżach miasta jest taka restauracja. Nie zawsze jest otwarta, ale jak się
wam uda to może traficie. To w tamtym kierunku- pokazuje przed siebie- niedługo
powinien pojawić się znak, który pokieruje was dalej- wyjaśnia mężczyzna.
-Dziękujemy
bardzo- uśmiecha się do niego.
-Idziemy-
podnosimy się z ziemi i kierujemy w
stronę wskazaną przez przechodnia.
***
Stał przed lustrem i uśmiechał się do
siebie. Wiedział, że bogowie nie pofatygują się sami żeby sprawdzić, co się
dzieje w świecie i wyślą kilku odważnych herosów. Wiedział to od wielu lat i
obserwował tych wybrańców. Znał ich lepiej niż można by się spodziewać.
Obchodzili go bardziej niż bogów. Może im wiele zaoferować, a wtedy wybór
będzie zależał od nich. Był z siebie dumny. Osiągnie swój cel. Czekał na to
wiele milionów lat. Nie pozwoli, żeby jakieś małe nieśmiertelne stworzonka
pokroju bogów to popsuły. Może dzięki herosom przetrwali dwie poprzednie
inwazje, ale to? To było niczym, bo co może zrobić nieobliczalny Kronos, albo
zamroczona smutkiem i wściekłością Gaja? On był od nich milion razy
sprytniejszy i nie pozwoli sobie na jakieś przeszkody. Ma śmiertelników, którzy
zrobią dla niego wszystko. Ma swoje potwory. Lepsze niż te, które jego słudzy
wysyłali w przeszkodzie jego nowym zakładnikom. A rzymianie? Czterech
zbuntowanych będzie zdecydowanie łatwiej przekonać do złego. W końcu już tak
się zachowują. Tylko ten jeden… Max… On może być problemem, ale przekona go.
Sprawi, że zrobi wszystko o co on poprosi. Dla Chiary z pewnością. Tylko
troszkę manipulacji i z chęcią pomoże.
-Panie?-
w drzwiach pojawia się Caroline.
-Tak
moja droga?- uśmiecha się do niej sztucznie. Nie lubił jej, ale była
najwierniejsza. A przecież o to chodzi żeby wierzyła, że może zrobić dla niej
wszystko.- Obudzili się?
-Nie,
ale do restauracji zbliżają się następni. Co mamy zrobić?- pyta.
-Nic
skarbie. Poczekamy aż do nas dotrą. W restauracji nie jesteśmy od dawna- wzdycha.-
Możesz odejść- dziewczyna skłania głowę i kieruje się do drzwi.
-Panie?
A co z tym wspaniałym dzieciakiem? Tym którego nie ma na misji? Percym
Jacksonem?- pyta.
-Nie
jest przeszkodą- odpowiada, a Caroline wychodzi.
Percy Jackson ma przeszkodzić jemu? To śmieszne.
To, że on i jego przyjaciele są sprytni nie zmienia faktu, że tej bitwy nie są
w stanie wygrać.
***
Stajemy przed wejściem do restauracji. Nie
jestem pewny czego mam się spodziewać. W duchu liczę na to, że Chiara i jej przyjaciele siedzą przy stoliku
bezpieczni, ale mimo wszystko wiem, że to nie jest prawda. To było by za piękne
jak na wspaniałe życie herosa.
-Wchodzimy
czy nie?- pyta Carmen zniecierpliwiona.
-Po
to tu jesteśmy. Musimy dowieść, że grecy są do bani- uśmiecha się Matt z
pogardą. Przekraczamy drzwi wejściowe i stajemy jak wryci. Cała restauracje
jest w stanie rozpaczy. Po podłodze walają się połamane krzesła i stoły, w
niektórych miejscach są plamy krwi. Idę
kawałek i kucam. Na ziemi leżą szczątki plecaka. Podnoszę kawałek materiału.
Plecak należał do Chiary.
-Chyba
powinniśmy zmienić plan- odwracam się do moich towarzyszy.
-nie cieszy mnie to co zaraz powiem. Musimy im
pomóc. Trzeba zwrócić się po pomoc do Reyny i Chejrona- wzdycha Vicky.
-Co?!
Zgłupiałaś?!- wydziera się Matt.- Mieliśmy zostać bohaterami!
-Jesteś
ślepy?! Było ich sześcioro! Byli wyszkoleni! A teraz nawet nie wiadomo czy
żyją!- krzyczy Carmen. Pamiętam, że zawsze na wszystkich krwawych zajęciach
zachowywała zimną krew i wszystkie dziewczyny ją za to podziwiały. Teraz
wygląda jakby miała się rozpłakać, a nawet nie zna ich za dobrze.
-David?
Max?- Matt patrzy na nas wściekły. Obaj kiwamy głowami zrezygnowani.
-Dziewczyny
mają racje. To co tutaj się wydarzyło na pewno nie było przyjemne- wzdycha
David.
-Jesteście
idiotami!- wychodzi z budynku.
-Musimy
przeszukać budynek- mówię starając się opanować głos.
-Ja
idę z Davidem, wy razem- zwraca się do mnie Vicky. Sprawdzamy cały budynek, ale
nie znajdujemy nic przydatnego. Wracamy do sali głównej.
-Trzeba
się skontaktować z obozami- odzywa się Carmen.
-Będą
potrzebne posiłki- dodaje Vicky.
***
Trochę się przedłużyło pisanie posta… Nie
mogłam się do tego zabrać.
Ale
mimo wszystko mam nadzieję, że warto było czekać. W końcu coś się dzieje…
Zdałam
sobie ostatnio sprawę, że koniec zbliża się zdecydowanie za szybko.
Mimo
wszystko dziękuję za uwagę…
Ach
no i post z dedykacją dla PaKi za
użyczenie mi swojej weny ;).
Z
pozdrowieniami:
Gabrysia
M.