niedziela, 13 grudnia 2015

Rozdział XII



     Siedzi na podłodze ze skrzyżowanymi nogami i opiera głowę na rękach. Jej blond loki wciąż opadają jej na czoło, więc odgarnia je bez ustanku. Wygląda na około osiem lat. Nudzi się bardzo, ponieważ już tylko ona została w szkolnej świetlicy. Czeka, aż jej ojciec ją odbierze.
-Allison? Twój tata już jest -nauczycielka podaje jej rękę, a dziewczynka ją łapie i pozwala się zaprowadzić do taty.
-Witaj księżniczko-uśmiecha się ojciec.
-Cześć tatusiu-dziewczynka zawisa na szyi ojca z radością.
-Wracamy do do domu?-pyta.
-Obiecałeś, że pójdziemy na lody- przypomina mu.
-Dobrze. Po drodze wstąpimy do lodziarni-mówi mężczyzna.
Wychodzą z budynku szkoły i kierują się w stronę ich niedużego mieszkania. Po krótkiej wizycie w lodziarni wchodzą swoich czterech ścian.
Dziewczynka rusza do swojego pokoju i bierze do ręki podręcznik. Otwiera go na zaznaczonej stronie stronie i zaczyna kolorować plamy, które mają stworzyć obrazek.
-Skarbie, odwiedzi nas dzisiaj moja koleżanka, bardzo chce cię poznać- pochyla się nad nią ojciec.
-Dlaczego?- Allie nie podnosi oczu z nad książki.
-Bo lubię tą panią, a ona lubi mnie- głaszcze córkę po głowie.- Będziesz dla niej miła?
-Będę… A jeśli ona nie będzie miła dla mnie?- Allie patrzy na niego swoimi dużymi oczami i przygryza czubek kredki.
-Wtedy przestaniemy ją lubić, zgadzasz się?
-Okey tato- dziewczynka z powrotem skupia się na zadaniu.

***

     Wychodzę z tego przeklętego domu i siadam na schodkach. Obserwuję wschodzące słońce i zastanawiam się nad tymi wszystkimi okropieństwami, które jeszcze nas czekają. Najwyraźniej nasz nowy przeciwnik jest jakimś szalonym naukowcem tworzącym mutanty jak w tych wszystkich bajkach, które oglądałam jak byłam dzieckiem. Może on naoglądał się ich za dużo i mu odbiło? Albo to jakiś mega stary i potężny wróg bogów- oczywiście, że tak, oni chyba w dziewięćdziesięciu procentach tego świata mają wrogów.
     Nagle sobie przypominam, że od dłuższego czasu jest lipiec. Liczę w pamięci dni starając sobie przypomnieć dzisiejszą datę. 7…11…14!!! Dzisiaj mija pięć lat od kiedy pojawiłam się w obozie herosów. Kolejna jakże piękna rocznica. Kolejny rok w oczekiwaniu na idiotyczny list od człowieka, który od dobrych pięciu lat olewa mnie jak zwykłą zapomnianą rzecz, która przestała być ciekawa. Ciekawe, co tam u niego. Może ożenił się z tym babsztylem i mają równie napompowanego co ona dzieciaka.
     Zresztą czym ja się przejmuje. Mam nową rodzinę. Najlepszą przyjaciółkę na świecie Chiarę, nową siostrę w dodatku przyjaciółkę Amber i tych trzech idiotów… No dobra oni też są znośni. No i nie można zapomnieć o wspaniałym Leo I Wkurzającym, który nie pozwala o sobie zapomnieć choćby nie wiem, co miało się stać.
     Marzę żeby skończyć już tą drogę donikąd i wrócić do obozu i móc wyspać się w ludzkich warunkach. Zjeść coś ciepłego co nie wygląda jak kupa i mieć w końcu minimalne poczucie bezpieczeństwa. Ale nie! Ten przeklęty złoczyńca ma jakiś chory plan wybicia nas wszystkich i zgarnięcie dla siebie Amber.
     Tak w sumie po co mu ona? Może jest psychopatycznym stalkerem, który tylko czeka na chwilę, w której o na będzie samotna i bezbronna żeby zagarnąć ją do siebie, a potem dręczyć, prześladować i w końcu zmusić do małżeństwa i życia w jego ograniczonym pałacu w jakimś obskurnym miejscu bez szans na ratunek i życie jakiego pragnęła… Ja wcale nie porównuje go do Hadesa obsesyjnie zakochanego w Persefonie… Wcale.
     Wstaję z miejsca i wchodzę z powrotem do domu, aby powiedzieć Chiarze, o dzisiejszej rocznicy.

***

     Siedzę na wzgórzu od dobrych dwóch godzin i robę się naprawdę wkurzona… albo smutna i zawiedziona… a może wszystko na raz? Obiecał, że przyjdzie w nasze miejsce, że jego ostatni wieczór tutaj spędzimy razem, ale spóźnia się. Ja wiem, że poznaliśmy się zaledwie dwa miesiące temu, wiem, że jest mną zauroczony w końcu sam powiedział mi to kilka dni temu. Może nie powinnam mu ufać, ale po raz pierwszy poczułam coś takiego. Nie często jestem kimś zainteresowana. Może i wielu chłopców mówiło mi, że jestem piękna i niezwykła ale jeszcze nie czułam się tak jak wtedy, kiedy on mi to szepnął do ucha muskając ustami mój policzek. Poczułam się wyjątkowa. Poczułam magię.
     Słyszę kroki. Jego śmiech, chociaż nie do końca jego. Ten śmiech był sztuczny, udawany. Chwilę później pojawia się jego postać. Wciągam powietrze. Idzie pod rękę z Drew. Upartą i wredną córką Afrodyty, która jeszcze dwa miesiące temu była grupową w swoim domku do póki Piper nie wywaliła jej na… No cóż. Tylko dlaczego?! Dlaczego on obok niej idzie i w dodatku tak blisko skoro jeszcze wczoraj omijał ją szerokim łukiem!
-Max?- mówię zaskoczona.
-Witaj Chiaro- mówi Drew przesłodzonym wzrokiem zanim jeszcze Max zdążył otworzyć buzię.- Pewnie zastanawiasz się, co twój CHŁOPAK- mówi to z jadem w głosie- robi ze mną. Otóż wyjaśnie ci. W końcu zrozumiał, że jestem lepszą partią na jego dziewczynę- czuję, że zaczynają palić mnie policzki. Staram się opanować buzujący we mnie gniew jednak wiem, że w niczym mi to nie pomoże.
-Ty wredna idiotko! Jesteś chyba najbardziej tępym, a zarazem wrednym stworzeniem jakie znam!- krzyczę jej w twarz, a następnie uderzam otwartą dłonią w policzek Max’a. Następnie zbiegam ze wzgórza najszybciej jak mogę, nie chcę, żeby Drew zobaczyła łzy, które napływają mi do oczu.

***

     Wychodzę przed dom żeby się przewietrzyć. Wszyscy w środku jedzą swoje porcje śniadania, a ja po zjedzeniu swojej części postanawiam zrobić mały zwiad. Do spodni mam przyczepiony jeden z moich sztyletów, zakryty jest długim podkoszulkiem.
     Rozglądam się. Wczorajszego dnia nikt z nas nie miał już siły sprawdzać czy na pewno jest bezpiecznie. Słyszę szelest w krzakach i patrzę w tamtą stronę. Zauważam szybko oddalającą się postać. Rzucam się do pościgu zupełnie zapominając, że powinnam wyjąć broń. Jednak po wielu latach treningów jestem bardzo szybka, zwinna i silna, więc mam nadzieję, że łatwo uda mi się powalić intruza. Niestety on chyba coś trenuje, ponieważ ciężko mi jest go dogonić. Jest to wysoki i postawny chłopak. Przyśpieszam trochę i kiedy w końcu jestem w odpowiedniej odległości rzucam się na jego plecy. Tego się chyba biedaczek nie spodziewał,  bo przewrócił się i zarył twarzą w ziemię. Mam wrażenie, że to ktoś kogo znam jednak od tyłu nie wiele widać.
-A teraz albo będziesz grzeczny i nie będziesz uciekać, albo potraktuję cię moim sztyletem- błagam, żeby to nie był tylko zwykły śmiertelnik, bo wyląduję w pace. Podnoszę się i przewracam go na plecy.
-Cześć słońce- staję jak wryta w ziemię. Patrzą na mnie niebieskie oczy, które tak dobrze znam. Uśmiecha się do mnie upaprana twarz Max’a,
-Co ty tu do jasnej cholery robisz?!!!-wołam wkurzona.
-Cicho, bo cię ktoś usłyszy. Poza tym mogła byś wykazać chociaż najmniejszy przejaw radości na mój widok- uśmiecha się w ten irytujący sposób, od którego nawet mi miękną kolana. Podnosi się do pozycji siedzącej i ciągnie mnie za rękę chcąc żebym usiadła obok niego. Upadam obok niego.
-Nie mam czasu na wygłupy Max- mam ochotę udusić go gołymi rękami.
-Nie złość się tak Chiara. Proszę- patrzy mi w oczy. Jednak ja nie mam zamiaru rozkleić asię jak zawsze.
-Nie! Śledzisz mnie i moich przyjaciół, kiedy my do cholery próbujemy ocalić świat! Więc lepiej żebyś miał dobre wyjaśnienie- zakładam ręce na piersi.
-Okey. Zacznę od początku, ale obiecuję, Że będę się streszczał- dodaje szybko.- No to tak… Kiedy dowiedzieliśmy się, że to wasza misja Reyna postanowiła, że wrócimy do naszego obozu. Jednak Chejron chciał mieć z nami stały kontakt, a no wiesz… ciężko jest się kontaktować skoro my używamy rzymskich sposobów, a wy greckich, dlatego Hazel i Frank zostali u was. A bez drugiego pretora Reyna miała małe poparcie, kiedy kilkoro członków obozu wyraziło swoje oburzenie, że macie kolejną okazję do zostania bohaterami, co według nich jest niesprawiedliwe. Jestem po stronie Reyny jeśli o to ci chodzi- mówi widząc moją minę.- Ale potrzebowała kogoś kto będzie jej donosił o naszych poczynaniach, więc się zgłosiłem, a poza tym chciałem cię mieć na oku- wyjaśnia.
-Ale jak nas znaleźliście?- pytam go niepewnie.
-To w sumie nie było takie trudne, ponieważ w połowie drogi wyszedł ten plan, żeby za wami iść… No, więc ruszyliśmy na północ od nowego Jorku. Błąkaliśmy się i  resztę trafiał już szlag, kiedy usłyszeliśmy wrzask. Podbiegliśmy w jego stronę, ale zauważyliśmy, że to wy, więc ukryliśmy się za krzakami żeby się nie wydało, że was śledzimy. Zaatakował was wtedy ten dziwny stwór. Od tego czasu depczemy wam po piętach- wzdycha.
-I co ja mam teraz zrobić?- pytam niechętnie.
-Nie mów swoim przyjaciołom, że mamy was na oku, bo nieźle się wkurzą. Ci którzy są tu ze mną i tak zostali już wygnani z obozu, Reyna sama im powiedziała, że jeśli na was ruszą mogą nie wracać do obozu. Prędzej czy później zrezygnują, a ja dopilnuję, żeby nie wtrącali się za bardzo w waszą misję, okey?
-Niech ci będzie. Ale jedna wpadka i wszyscy macie przerąbane- grożę mu.
-Dobrze piękna- wyszczerza się do mnie. Podnoszę się z ziemi.
-A teraz wybacz, ale muszę wracać do reszty. Pewnie zastanawiają się gdzie jestem. Zresztą twoi też już pewnie zaczynają coś podejrzewać- on również wstaje z ziemi. Odwracam się i ruszam w kierunku z którego przyszłam.
-Chiara… Poczekaj- patrzę na niego przez ramię. Podchodzi do mnie i całuje mnie w usta.- Uważaj na siebie- uśmiecha się do mnie i odbiega w swoją stronę. Robię to samo, bojąc się, że jeśli skupię się na tym co wydarzyło się chwilę temu nie będę w stanie się poruszyć.

***

     Stoję tuż przy torach kolejowych i patrzę za słońce znikające za drzewami. Zastanawiam się jaki będzie najbliższy rok. Kończą się kolejne wakacje. Znowu muszę wrócić do szkoły. To co zrobiłam podczas tej przerwy będzie już tylko słodkim wspomnieniem, które pewnie za jakiś czas zupełnie uleci z mojej pamięci. Myślę, że kiedyś znowu tu wrócę. Tak jak co roku od zakończenia pierwszej klasy w nowej szkole. Za rok, po zakończeniu wakacji stanę tutaj i stwierdzę, że wakacje mają w sobie jakąś magię, której nie pojmuję.
     Jestem sama jak zawsze w tym miejscu. Nikomu nie powiedziałam, że zawsze na końcu wakacji tu przychodzę. Nawet najlepszemu przyjacielowi, ale on też ma swoje dziwactwa i małe sekrety. Zresztą, to miejsce jest zupełnie na odludziu. Co prawda przejeżdżają tędy pociągi, ale raczej rzadko.
    Odsuwam się od lini i odwracam się. Zeskakuję z wysoko położonego peronu i puszczam się biegiem do domu. W końcu powiedziałam, że idę pobiegać, a nienawidzę kłamać.

***

     Siedzę po turecku na podłodze i układam rzeczy w swoim plecaku. Słyszę trzask drzwi frontowych. Do pomieszczeni wchodzi Chiara.
-Gdzieś ty była?- pytam z zainteresowaniem.
-Rozglądałam się po okolicy- wyjaśnia.
-Aha- mówię i zapinam bagaż.
-A widziałaś chociaż coś ciekawego?- Allie patrzy na nią i porusza śmiesznie brwiami.
-Niestety Allie, ale nie- wyszczerza się.
-Ruszamy dalej?- pyta Adam przerywając nasz wywiad.
-Najwyraźniej- wzdycham.
-Tak nie żeby coś, ale ktoś wie, co oznacza „na koniec ich świata” bo tak jakby poruszamy się tylko po stanach zjednoczonych jak na razie- irytuje się Travis.
-No właśnie. Dobrze sobie odpowiedziałeś- odzywa się Chiara kiedy ja otwieram buzię.
-Jedziemy na granicę Stanów Zjednoczonych i Kanady… Czyli tak… Lubec- odpowiada po krótkim namyśle.
-Wooow. Jeszcze kawał drogi- wzdycha Alex.
-Mamy jeszcze półtora miesiąca, ale masz racę, dlatego musimy być szybsi- Allie podnosi się z ziemi.
-Dlatego ruszamy autobusem do Portland, a potem mieliśmy taki mega fart, że bus wycieczkowy do Kanady ma kilka miejsc wolnych, aż pod samą granicę, gdzie wsiadają jacyś ludzie, więc potem do Lubecu będziemy mieć tylko jakieś cztery godziny samochodem, więc dojdziemy w jeden dzień. Miejmy nadzieję, że nie spotkamy się w tym czasie z żadnymi potworami- wyjaśniam.
-A jak potem wrócimy do Nowego Jorku?- pyta Adam. Patrzę na dziewczyny.
-Tego nie przemyślałyśmy- wzdycham zrezygnowana.
-Nie będziemy mieć już pieniędzy, prawda?- pyta.
-Za wycieczkowy bus nie musiałyśmy płacić, bo miejsca są już opłacone za tamtych ludzi wsiadających przy granicy, więc sporo zaoszczędzimy. Jak będziemy w Lubecu, zostanie nam tak z…. hmmm- zastanawiam się.
-Czterdzieści dolarów- wzdycha Travis.
-No dobra, potem będziemy się martwić- ja również wstaję z podłogi.- Chodźmy jeśli nie chcemy się spóźnić na autobus.
     Wyszliśmy z domu i ruszyliśmy na dworzec t autobusami, przepełnieni coraz większymi obawami.

***

Cześ wszystkim!
Jak tam? Wszyscy zdrowi? Cieszycie się, że już tylko półtora tygodnia do świąt?
Mam nadzieję, że rozdział się podobał. Zapraszam do komentowania.
Dzięki za uwagę i do następnego!
Gabrysia M.