Siedzi na podłodze ze skrzyżowanymi nogami
i opiera głowę na rękach. Jej blond loki wciąż opadają jej na czoło, więc
odgarnia je bez ustanku. Wygląda na około osiem lat. Nudzi się bardzo, ponieważ
już tylko ona została w szkolnej świetlicy. Czeka, aż jej ojciec ją odbierze.
-Allison? Twój
tata już jest -nauczycielka podaje jej rękę, a dziewczynka ją łapie i pozwala
się zaprowadzić do taty.
-Witaj
księżniczko-uśmiecha się ojciec.
-Cześć
tatusiu-dziewczynka zawisa na szyi ojca z radością.
-Wracamy do do
domu?-pyta.
-Obiecałeś, że
pójdziemy na lody- przypomina mu.
-Dobrze. Po
drodze wstąpimy do lodziarni-mówi mężczyzna.
Wychodzą z
budynku szkoły i kierują się w stronę ich niedużego mieszkania. Po krótkiej
wizycie w lodziarni wchodzą swoich czterech ścian.
Dziewczynka rusza
do swojego pokoju i bierze do ręki podręcznik. Otwiera go na zaznaczonej
stronie stronie i zaczyna kolorować plamy, które mają stworzyć obrazek.
-Skarbie,
odwiedzi nas dzisiaj moja koleżanka, bardzo chce cię poznać- pochyla się nad
nią ojciec.
-Dlaczego?- Allie
nie podnosi oczu z nad książki.
-Bo lubię tą
panią, a ona lubi mnie- głaszcze córkę po głowie.- Będziesz dla niej miła?
-Będę… A jeśli
ona nie będzie miła dla mnie?- Allie patrzy na niego swoimi dużymi oczami i
przygryza czubek kredki.
-Wtedy
przestaniemy ją lubić, zgadzasz się?
-Okey tato-
dziewczynka z powrotem skupia się na zadaniu.
***
Wychodzę z tego przeklętego domu i siadam
na schodkach. Obserwuję wschodzące słońce i zastanawiam się nad tymi wszystkimi
okropieństwami, które jeszcze nas czekają. Najwyraźniej nasz nowy przeciwnik
jest jakimś szalonym naukowcem tworzącym mutanty jak w tych wszystkich bajkach,
które oglądałam jak byłam dzieckiem. Może on naoglądał się ich za dużo i mu
odbiło? Albo to jakiś mega stary i potężny wróg bogów- oczywiście, że tak, oni
chyba w dziewięćdziesięciu procentach tego świata mają wrogów.
Nagle sobie przypominam, że od dłuższego
czasu jest lipiec. Liczę w pamięci dni starając sobie przypomnieć dzisiejszą
datę. 7…11…14!!! Dzisiaj mija pięć lat od kiedy pojawiłam się w obozie herosów.
Kolejna jakże piękna rocznica. Kolejny rok w oczekiwaniu na idiotyczny list od
człowieka, który od dobrych pięciu lat olewa mnie jak zwykłą zapomnianą rzecz,
która przestała być ciekawa. Ciekawe, co tam u niego. Może ożenił się z tym
babsztylem i mają równie napompowanego co ona dzieciaka.
Zresztą czym ja się przejmuje. Mam nową
rodzinę. Najlepszą przyjaciółkę na świecie Chiarę, nową siostrę w dodatku
przyjaciółkę Amber i tych trzech idiotów… No dobra oni też są znośni. No i nie
można zapomnieć o wspaniałym Leo I Wkurzającym, który nie pozwala o sobie zapomnieć
choćby nie wiem, co miało się stać.
Marzę żeby skończyć już tą drogę donikąd
i wrócić do obozu i móc wyspać się w ludzkich warunkach. Zjeść coś ciepłego co
nie wygląda jak kupa i mieć w końcu minimalne poczucie bezpieczeństwa. Ale nie!
Ten przeklęty złoczyńca ma jakiś chory plan wybicia nas wszystkich i zgarnięcie
dla siebie Amber.
Tak w sumie po co mu ona? Może jest
psychopatycznym stalkerem, który tylko czeka na chwilę, w której o na będzie
samotna i bezbronna żeby zagarnąć ją do siebie, a potem dręczyć, prześladować i
w końcu zmusić do małżeństwa i życia w jego ograniczonym pałacu w jakimś
obskurnym miejscu bez szans na ratunek i życie jakiego pragnęła… Ja wcale nie
porównuje go do Hadesa obsesyjnie zakochanego w Persefonie… Wcale.
Wstaję z miejsca i wchodzę z powrotem do domu, aby powiedzieć Chiarze, o
dzisiejszej rocznicy.
***
Siedzę
na wzgórzu od dobrych dwóch godzin i robę się naprawdę wkurzona… albo smutna i
zawiedziona… a może wszystko na raz? Obiecał, że przyjdzie w nasze miejsce, że
jego ostatni wieczór tutaj spędzimy razem, ale spóźnia się. Ja wiem, że
poznaliśmy się zaledwie dwa miesiące temu, wiem, że jest mną zauroczony w końcu
sam powiedział mi to kilka dni temu. Może nie powinnam mu ufać, ale po raz
pierwszy poczułam coś takiego. Nie często jestem kimś zainteresowana. Może i
wielu chłopców mówiło mi, że jestem piękna i niezwykła ale jeszcze nie czułam
się tak jak wtedy, kiedy on mi to szepnął do ucha muskając ustami mój policzek.
Poczułam się wyjątkowa. Poczułam magię.
Słyszę kroki. Jego śmiech, chociaż nie do
końca jego. Ten śmiech był sztuczny, udawany. Chwilę później pojawia się jego
postać. Wciągam powietrze. Idzie pod rękę z Drew. Upartą i wredną córką
Afrodyty, która jeszcze dwa miesiące temu była grupową w swoim domku do póki
Piper nie wywaliła jej na… No cóż. Tylko dlaczego?! Dlaczego on obok niej idzie
i w dodatku tak blisko skoro jeszcze wczoraj omijał ją szerokim łukiem!
-Max?- mówię
zaskoczona.
-Witaj Chiaro-
mówi Drew przesłodzonym wzrokiem zanim jeszcze Max zdążył otworzyć buzię.-
Pewnie zastanawiasz się, co twój CHŁOPAK- mówi to z jadem w głosie- robi ze
mną. Otóż wyjaśnie ci. W końcu zrozumiał, że jestem lepszą partią na jego
dziewczynę- czuję, że zaczynają palić mnie policzki. Staram się opanować
buzujący we mnie gniew jednak wiem, że w niczym mi to nie pomoże.
-Ty wredna
idiotko! Jesteś chyba najbardziej tępym, a zarazem wrednym stworzeniem jakie
znam!- krzyczę jej w twarz, a następnie uderzam otwartą dłonią w policzek
Max’a. Następnie zbiegam ze wzgórza najszybciej jak mogę, nie chcę, żeby Drew
zobaczyła łzy, które napływają mi do oczu.
***
Wychodzę przed dom żeby się przewietrzyć.
Wszyscy w środku jedzą swoje porcje śniadania, a ja po zjedzeniu swojej części
postanawiam zrobić mały zwiad. Do spodni mam przyczepiony jeden z moich
sztyletów, zakryty jest długim podkoszulkiem.
Rozglądam się. Wczorajszego dnia nikt z
nas nie miał już siły sprawdzać czy na pewno jest bezpiecznie. Słyszę szelest w
krzakach i patrzę w tamtą stronę. Zauważam szybko oddalającą się postać. Rzucam
się do pościgu zupełnie zapominając, że powinnam wyjąć broń. Jednak po wielu
latach treningów jestem bardzo szybka, zwinna i silna, więc mam nadzieję, że
łatwo uda mi się powalić intruza. Niestety on chyba coś trenuje, ponieważ
ciężko mi jest go dogonić. Jest to wysoki i postawny chłopak. Przyśpieszam
trochę i kiedy w końcu jestem w odpowiedniej odległości rzucam się na jego
plecy. Tego się chyba biedaczek nie spodziewał,
bo przewrócił się i zarył twarzą w ziemię. Mam wrażenie, że to ktoś kogo
znam jednak od tyłu nie wiele widać.
-A
teraz albo będziesz grzeczny i nie będziesz uciekać, albo potraktuję cię moim
sztyletem- błagam, żeby to nie był tylko zwykły śmiertelnik, bo wyląduję w
pace. Podnoszę się i przewracam go na plecy.
-Cześć
słońce- staję jak wryta w ziemię. Patrzą na mnie niebieskie oczy, które tak
dobrze znam. Uśmiecha się do mnie upaprana twarz Max’a,
-Co
ty tu do jasnej cholery robisz?!!!-wołam wkurzona.
-Cicho,
bo cię ktoś usłyszy. Poza tym mogła byś wykazać chociaż najmniejszy przejaw
radości na mój widok- uśmiecha się w ten irytujący sposób, od którego nawet mi
miękną kolana. Podnosi się do pozycji siedzącej i ciągnie mnie za rękę chcąc
żebym usiadła obok niego. Upadam obok niego.
-Nie
mam czasu na wygłupy Max- mam ochotę udusić go gołymi rękami.
-Nie
złość się tak Chiara. Proszę- patrzy mi w oczy. Jednak ja nie mam zamiaru
rozkleić asię jak zawsze.
-Nie!
Śledzisz mnie i moich przyjaciół, kiedy my do cholery próbujemy ocalić świat!
Więc lepiej żebyś miał dobre wyjaśnienie- zakładam ręce na piersi.
-Okey.
Zacznę od początku, ale obiecuję, Że będę się streszczał- dodaje szybko.- No to
tak… Kiedy dowiedzieliśmy się, że to wasza misja Reyna postanowiła, że wrócimy
do naszego obozu. Jednak Chejron chciał mieć z nami stały kontakt, a no wiesz…
ciężko jest się kontaktować skoro my używamy rzymskich sposobów, a wy greckich,
dlatego Hazel i Frank zostali u was. A bez drugiego pretora Reyna miała małe
poparcie, kiedy kilkoro członków obozu wyraziło swoje oburzenie, że macie
kolejną okazję do zostania bohaterami, co według nich jest niesprawiedliwe.
Jestem po stronie Reyny jeśli o to ci chodzi- mówi widząc moją minę.- Ale
potrzebowała kogoś kto będzie jej donosił o naszych poczynaniach, więc się
zgłosiłem, a poza tym chciałem cię mieć na oku- wyjaśnia.
-Ale
jak nas znaleźliście?- pytam go niepewnie.
-To
w sumie nie było takie trudne, ponieważ w połowie drogi wyszedł ten plan, żeby
za wami iść… No, więc ruszyliśmy na północ od nowego Jorku. Błąkaliśmy się
i resztę trafiał już szlag, kiedy
usłyszeliśmy wrzask. Podbiegliśmy w jego stronę, ale zauważyliśmy, że to wy,
więc ukryliśmy się za krzakami żeby się nie wydało, że was śledzimy. Zaatakował
was wtedy ten dziwny stwór. Od tego czasu depczemy wam po piętach- wzdycha.
-I
co ja mam teraz zrobić?- pytam niechętnie.
-Nie
mów swoim przyjaciołom, że mamy was na oku, bo nieźle się wkurzą. Ci którzy są
tu ze mną i tak zostali już wygnani z obozu, Reyna sama im powiedziała, że
jeśli na was ruszą mogą nie wracać do obozu. Prędzej czy później zrezygnują, a
ja dopilnuję, żeby nie wtrącali się za bardzo w waszą misję, okey?
-Niech
ci będzie. Ale jedna wpadka i wszyscy macie przerąbane- grożę mu.
-Dobrze
piękna- wyszczerza się do mnie. Podnoszę się z ziemi.
-A
teraz wybacz, ale muszę wracać do reszty. Pewnie zastanawiają się gdzie jestem.
Zresztą twoi też już pewnie zaczynają coś podejrzewać- on również wstaje z
ziemi. Odwracam się i ruszam w kierunku z którego przyszłam.
-Chiara…
Poczekaj- patrzę na niego przez ramię. Podchodzi do mnie i całuje mnie w usta.-
Uważaj na siebie- uśmiecha się do mnie i odbiega w swoją stronę. Robię to samo,
bojąc się, że jeśli skupię się na tym co wydarzyło się chwilę temu nie będę w
stanie się poruszyć.
***
Stoję tuż przy torach kolejowych i patrzę za
słońce znikające za drzewami. Zastanawiam się jaki będzie najbliższy rok.
Kończą się kolejne wakacje. Znowu muszę wrócić do szkoły. To co zrobiłam
podczas tej przerwy będzie już tylko słodkim wspomnieniem, które pewnie za
jakiś czas zupełnie uleci z mojej pamięci. Myślę, że kiedyś znowu tu wrócę. Tak
jak co roku od zakończenia pierwszej klasy w nowej szkole. Za rok, po
zakończeniu wakacji stanę tutaj i stwierdzę, że wakacje mają w sobie jakąś
magię, której nie pojmuję.
Jestem sama jak zawsze w tym miejscu.
Nikomu nie powiedziałam, że zawsze na końcu wakacji tu przychodzę. Nawet
najlepszemu przyjacielowi, ale on też ma swoje dziwactwa i małe sekrety.
Zresztą, to miejsce jest zupełnie na odludziu. Co prawda przejeżdżają tędy
pociągi, ale raczej rzadko.
Odsuwam się od lini i odwracam się.
Zeskakuję z wysoko położonego peronu i puszczam się biegiem do domu. W końcu
powiedziałam, że idę pobiegać, a nienawidzę kłamać.
***
Siedzę po turecku na podłodze i układam
rzeczy w swoim plecaku. Słyszę trzask drzwi frontowych. Do pomieszczeni wchodzi
Chiara.
-Gdzieś
ty była?- pytam z zainteresowaniem.
-Rozglądałam
się po okolicy- wyjaśnia.
-Aha-
mówię i zapinam bagaż.
-A
widziałaś chociaż coś ciekawego?- Allie patrzy na nią i porusza śmiesznie
brwiami.
-Niestety
Allie, ale nie- wyszczerza się.
-Ruszamy
dalej?- pyta Adam przerywając nasz wywiad.
-Najwyraźniej-
wzdycham.
-Tak
nie żeby coś, ale ktoś wie, co oznacza „na
koniec ich świata” bo tak jakby poruszamy się tylko po stanach
zjednoczonych jak na razie- irytuje się Travis.
-No
właśnie. Dobrze sobie odpowiedziałeś- odzywa się Chiara kiedy ja otwieram
buzię.
-Jedziemy
na granicę Stanów Zjednoczonych i Kanady… Czyli tak… Lubec- odpowiada po
krótkim namyśle.
-Wooow.
Jeszcze kawał drogi- wzdycha Alex.
-Mamy
jeszcze półtora miesiąca, ale masz racę, dlatego musimy być szybsi- Allie
podnosi się z ziemi.
-Dlatego
ruszamy autobusem do Portland, a potem mieliśmy taki mega fart, że bus
wycieczkowy do Kanady ma kilka miejsc wolnych, aż pod samą granicę, gdzie
wsiadają jacyś ludzie, więc potem do Lubecu będziemy mieć tylko jakieś cztery
godziny samochodem, więc dojdziemy w jeden dzień. Miejmy nadzieję, że nie
spotkamy się w tym czasie z żadnymi potworami- wyjaśniam.
-A
jak potem wrócimy do Nowego Jorku?- pyta Adam. Patrzę na dziewczyny.
-Tego
nie przemyślałyśmy- wzdycham zrezygnowana.
-Nie
będziemy mieć już pieniędzy, prawda?- pyta.
-Za
wycieczkowy bus nie musiałyśmy płacić, bo miejsca są już opłacone za tamtych
ludzi wsiadających przy granicy, więc sporo zaoszczędzimy. Jak będziemy w
Lubecu, zostanie nam tak z…. hmmm- zastanawiam się.
-Czterdzieści
dolarów- wzdycha Travis.
-No
dobra, potem będziemy się martwić- ja również wstaję z podłogi.- Chodźmy jeśli
nie chcemy się spóźnić na autobus.
Wyszliśmy z domu i ruszyliśmy na dworzec t
autobusami, przepełnieni coraz większymi obawami.
***
Jak
tam? Wszyscy zdrowi? Cieszycie się, że już tylko półtora tygodnia do świąt?
Mam
nadzieję, że rozdział się podobał. Zapraszam do komentowania.
Dzięki
za uwagę i do następnego!
Gabrysia
M.